wtorek, 21 sierpnia 2012

Roznosili ulotki, a teraz muszą za to... płacić. "Pracodawca" publikuje listę "dłużników"


Chcieli zarobić na wakacje, teraz sami muszą zapłacić. Roznosiciele ulotek jednej z firm świadczących porady prawne nie tylko pracują za darmo, ale muszą płacić właścicielowi kilkutysięczne odszkodowania. Wszystko zgodnie z prawem.
Anita uczy się w liceum. Na jednym z portali internetowych zamieściła ogłoszenie, że szuka pracy: - Ten pan zaproponował mi roznoszenie ulotek w Krakowie za 10 złotych za godzinę. Umówiliśmy się na spotkanie i podpisanie umowy. Mówił rzeczowo, zdziwiło mnie tylko to, że nie ma żadnego biura i umowę podpisujemy w McDonaldzie.

Wraz z podpisaniem umowy pokwitowała odebranie 10 tysięcy sztuk ulotek, które Radosław M. miał dosłać pocztą. Biura w Krakowie nie ma, bo jego firma oferująca porady prawne i tłumaczenia ma siedzibę w Pszczynie. Anita o rozpoczęciu pracy miała informować szefa SMS-em, a w zeszycie i na mapce zaznaczać, gdzie dokładnie rozniosła ulotki. Po powrocie do domu z ciekawości sprawdziła firmę w internecie. - To, co zobaczyłam, przeraziło mnie. Ludzie na forach pisali, że to oszust, że nie płaci i oskarża pracowników o wyrzucenie ulotek, niewykonanie pracy i każe im płacić ogromne odszkodowania - opowiada.

Chcesz rozwiązać umowę? 2 tys. kary

Postanowiła jak najszybciej się wycofać. Po dwóch dniach do Radosława M. wysłała rozwiązanie umowy. Wtedy dostała SMS-a, że zgodnie z umową musi zapłacić karę w wysokości 2 tys. zł. I rzeczywiście, paragraf 8 umowy brzmi: "W razie nieprawidłowości w wykonaniu dzieła (...) Wykonawca obowiązany jest do zapłaty kary umownej w wysokości 5000 zł. Kwota ta stanowi odszkodowanie w ramach utraty czasu poświęconego zawarciu umowy i czasu kontroli, jak i utraty prawidłowego reklamowania firmy w czasie trwania zlecenia, utraty przekazanych ulotek, uniemożliwienia zatrudnienia innego pracownika w ww. czasie i innych strat spowodowanych działaniami Wykonawcy".

Identyczną umowę podpisał Sebastian Krawczyk, student z Krakowa. Ale on ulotki roznosił przez dwa miesiące. Kiedy upomniał się o wypłatę, zaczęło się. - Dzwoniłem kilkanaście razy, a on ciągle mówił to samo: że jego pracownicy sprawdzają, czy prawidłowo wykonałem pracę, że stwierdzili niedociągnięcia, że na takiej i takiej ulicy ulotek nie zostawiłem - denerwuje się. - Jak on mógł to sprawdzić, szczególnie po takim czasie? Ja wszystkie ulotki rozniosłem i każdą lokalizację notowałem w zeszycie i na mapce - dodaje.

Radosława M. te zapewniania nie przekonały. Nie tylko nie zapłacił Sebastianowi za pracę, ale po kilku tygodniach zażądał kary za niewykonanie zlecenia. - Dostałem SMS-a, że mam zapłacić 2 tys. zł, a później - informację, że kwota wzrosła do 3 tys. i że wpisał mnie na listę dłużników na swojej stronie internetowej.

I rzeczywiście, na stronie firmy jest zakładka "Czarna lista", a na niej 454 "dłużników". Imię, pierwsza litera nazwiska, miasto i kwota do zapłaty. W kolejnej zakładce skany wygranych spraw sądowych. - Czytałam na forach, że on te sprawy wygrywa i ludzie muszą mu płacić, bo umowa jest zgodna z prawem. Konsultowałam ją z adwokatami, byłam nawet w prokuraturze, ale za każdym razem słyszałam, że nic nie można z tym zrobić, bo umowa jest podpisana i prawomocna - mówi Anita.

Winny oszustw, znów oskarżony

To, niestety, prawda. - Umowa, która została podpisana, zgodnie z prawem obowiązuje - potwierdza były minister sprawiedliwości profesor Zbigniew Ćwiąkalski. - Ale ja na pewno bym jej nie podpisał, bo zawiera kilka dziwnych paragrafów, jak chociażby podstawy kary umownej, której pracodawca żąda m.in. za czas poświęcony na podpisanie umowy. To kuriozum - ocenia.

Co na to właściciel firmy? Kiedy odebrał telefon, za wyjaśnienie historii Sebastiana i Anity zażyczył sobie 100 złotych za każdą minutę rozmowy, bo - jak stwierdził - jego czas jest bardzo cenny. I na pewno ceni sobie każdą minutę na wolności, bo okazuje się, że był już karany za oszustwa, a teraz w przed Sądem Rejonowym w Siemianowicach Śląskich toczy się przeciwko niemu postępowanie ws. kolejnych. Co ciekawe, nie chodzi o rozdawanie ulotek, ale o porady prawne, które tymi ulotkami reklamował.

- Jeżeli te sytuacje się powtarzają i te osoby są świadomie wprowadzane w błąd co do warunków wykonywania pracy, bądź też nie dostarcza się im ulotek mimo pokwitowania, można domniemywać, że dochodzi do przestępstwa oszustwa - wyjaśnia prof. Ćwiąkalski. - Sprawą należałoby zainteresować prokuraturę z zaznaczeniem, że tych przypadków jest wiele, bo w pojedynkę nie mają większych szans - radzi.

Sebastian na razie wakacyjnej pracy ma dosyć. Ania, zamiast pracować i mieszkać z koleżanką w Krakowie, wróciła do rodziców do rodzinnej wsi. Kar płacić nie zamierzają. Nie mają z czego. Sebastian postanowił zgłosić sprawę na policję. - Cztery razy się zastanowię, zanim następnym razem podpiszę jakąkolwiek umowę - zarzeka się.

Anita jeszcze się boi. Na razie Radosław M. przestał wysyłać jej SMS-y z ponagleniem zapłaty. - Ja się nawet do niego nie odzywam, bo słyszałam, że jeśli któryś z "dłużników" próbuje się z nim kontaktować, jest oskarżany o nękanie - mówi. Ale nie wyklucza, że jeśli inni też się zdecydują, zgłosi sprawę do sądu.

Materiał pochodzi z http://www.tokfm.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz