niedziela, 22 lipca 2012

Licencjat na kierunku humanistycznym i 13 tys. zł wystarczą, by w dwa i pół roku zostać magistrem prawa


Szkoła Wyższa Psychologii Społecznej jako pierwsza w kraju otwiera studia prawnicze drugiego stopnia.
Daria Pawełczak parę tygodni temu skończyła prawo na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Uczyła się pięć lat. - Magister prawa w dwa i pół roku? To niemożliwe. Po pięciu semestrach czułam, że umiem niewiele.

- Na Zachodzie prawo można studiować po wcześniejszym uzyskaniu tytułu licencjata na innym kierunku, np. ekonomii. Dzięki temu prawnik ma szersze horyzonty - przekonuje prof. Teresa Gardocka, prorektor Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

SWPS jako pierwsza uczelnia w kraju uruchamia studia prawa drugiego stopnia. Prawnikiem w pięć semestrów będzie można zostać w Poznaniu i w Warszawie. Koszt? Na studiach stacjonarnych: 7 tys. zł za rok. Na niestacjonarnych będzie taniej: 5,5 tys. zł.

Pionierska oferta SWPS

Przyjęta przez Polskę Deklaracja Bolońska wymaga, by studia były prowadzone w systemie trzy plus dwa (trzy lata studiów licencjackich i dwa magisterskich). Po jej wprowadzeniu w 2005 r. pozostało dziesięć kierunków, na których studia musiały trwać pięć lat. Jednolite studia magisterskie musiał mieć za sobą przyszły prawnik, lekarz, psycholog, aktor czy farmaceuta. W październiku zeszłego roku Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zgodziło się, by prawo i psychologię podzielić. SWPS skorzystała z tej możliwości jako pierwsza.

Na szybkie prawo będą mogły aplikować osoby posiadające tytuł lekarza, magistra albo licencjata dowolnego kierunku społecznego lub humanistycznego. W programie są zajęcia m.in. z prawa cywilnego, gospodarczego, karnego. Wykładowcy: prof. Marek Chmaj, specjalista prawa samorządowego, czy Andrzej Wróbel, sędzia Trybunału Konstytucyjnego. Przyspieszone studia dadzą absolwentom takie same uprawnienia jak te pięcioletnie: możliwość zdawania na aplikacje prawnicze, robienia doktoratu.

Jaka będzie jakość dyplomów?

Prawnicy są podzieleni w swoich opiniach na temat dwuipółletnich studiów prawniczych.

- Prawnik musi nauczyć się myślenia w określony sposób, by potrafił dopasować wiedzę i przepisy do różnych sytuacji. Nie wiem, czy to możliwe w pięć semestrów - zastanawia się Miłosz Grzybowski, poznański radca prawny. - Studia prawnicze to ogrom materiału, na którego opanowanie potrzeba czasu i przede wszystkim praktyki.

- Dzielenie studiów prawniczych na dwa stopnie nie jest złym pomysłem. Licencjaci po prawie mogliby pracować np. w policji - mówi prof. Krystyna Wojtczak, prodziekan Wydziału Prawa i Administracji na UAM. Pani profesor ma jednak wątpliwości co do jakości dyplomów magistrów prawa po dwóch latach studiów. - Powinno zareagować Ministerstwo Sprawiedliwości: ustalić, jakie uprawnienia ma magister prawa po pięciu, a jakie po dwóch latach studiów.

Klaudyna Krupa, studentka prawa z Uniwersytetu Jagiellońskiego, działająca w stowarzyszeniu młodych prawników Elsa: - Sprawa jest niejednoznaczna. Czy zależy nam na profesjonalistach, ekspertach rynku usług prawniczych, czy na masowej produkcji ludzi z szerszą świadomością prawną?

Będą musieli uzupełniać

Czy dwa i pół roku wystarczy, by przygotować do trudnego egzaminu na aplikację? - Osoby, które rozpoczną takie studia np. po administracji, nie powinny mieć większego problemu z programem - przekonuje prof. Chmaj. - Ci, którzy uczyli się wcześniej czegoś innego, np. socjologii czy ekonomii, z pewnością będą musieli uzupełnić braki z pewnych bazowych przedmiotów. To nie jest łatwe, ale przy odpowiedniej pracy całkowicie możliwe.

- Przepisy pozwalają stworzyć studia drugiego stopnia, składające się z czterech semestrów, ale ze względu na ilość materiału zdecydowaliśmy się na organizację pięciu semestrów - mówi prof. Gardocka.

SWPS zastanawia się teraz nad wprowadzeniem dwustopniowych studiów psychologicznych. - Przepisy wciąż są niejasne i nie wiadomo, jakie uprawnienia miałaby osoba z licencjatem z psychologii, dlatego zdecydowaliśmy się z takimi studiami na razie zaczekać - mówi prof. Gardocka. 


Więcej... http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,12160884,Zostan_magistrem_prawa__Wystarcza_dwa_lata_.html#ixzz21LafkJfz

wtorek, 17 lipca 2012

Świnia.pl: plują na kogo chcą. Jak sobie z tym radzić?


Codziennie na stronie swinia.pl przybywa osób, które są ofiarami zniesławienia i szkalowania przez innych. Sądy każą im bronić się na własną rękę. Ale jest pewien sposób na zmuszenie organów ścigania do samodzielnego działania.

Szmata, dziwka, ćpun, sukinsyn – to tylko łagodniejsze z całej palety określeń, które można spotkać we wpisach umieszczanych w serwisie swinia.pl. Strona od pewnego czasu wywołuje duże poruszenie w polskiej sieci, jednak nadal funkcjonuje bez większych przeszkód. Choć gołym okiem widać, że jest przeznaczona tylko do jednego celu, i to w dodatku sprzecznego z polskim prawem. Niestety okazuje się, że egzekwowanie tego prawa w podobnych wypadkach pozostawia wiele do życzenia.
Napluj na kogo chcesz
Zasada funkcjonowania serwisu swinia.pl jest dosyć przejrzysta: po zarejestrowaniu się każdy użytkownik może umieścić na platformie wpis dotyczący konkretnej osoby (na przykład niezbyt lubianej koleżanki), dodać jej zdjęcie i opatrzyć obraźliwym opisem zawierającym dowolne epitety. Następnie inni użytkownicy strony mogą umieszczać poniżej swoje komentarze. Sami twórcy serwisu nazywają ten mechanizm „podkładaniem świni”.
Niestety okazało się, że pomysł uruchomienia podobnej platformy trafił dokładnie w gusta najgorszej części społeczności internautów. W dniu pisania tego tekstu w serwisie funkcjonowało ponad 2200 wpisów prześcigających się w nieskrępowanym pluciu na w większości bogu ducha winne osoby. Popularność platformy także niestety jest spora. Może o tym świadczyć fakt, że po założeniu tam przez Komputer Świat nowego eksperymentalnego konta i umieszczeniu wątku z zupełnie neutralnym opisem w ciągu dziesięciu minut doczekał się on ponad 50 odsłon.
Nie wiadomo jakie są motywy, które pchają niektórych internautów do aktywnego korzystania ze wspomnianej witryny – to zapewne bogaty materiał dla socjologów, a w niektórych wypadkach być może także dla psychiatrów. Niestety wiadomo za to, co według twórców serwisu mają zrobić ofiary szkalowane w konkretnych wpisach. Otóż mogą one usunąć konkretne wątki ze sobą w roli głównej, ale pod jednym warunkiem – wniesienia za pośrednictwem SMS-a opłaty w wysokości 24 złotych. To zaś może oznaczać prawdziwą żyłę dla założycieli strony. Nietrudno bowiem policzyć, że w sytuacji, gdy wszyscy poszkodowani zechcieliby skorzystać z tego sposobu, to do kieszeni twórców serwisu trafiłyby prawie 53 tysiące złotych. A nigdzie nie ma gwarancji, że raz usunięty wpis nie pojawi się ponownie, tyle że w nieco zmienionej formie.
Obrona niełatwa, ale możliwa
Co w tej sytuacji mają zrobić osoby obrażone w wulgarny sposób w serwisie swinia.pl? Czy pozostaje im jedynie przyjąć pokornie warunki twórców strony i zapłacić wspomniany haracz za usunięcie szkalującego ich wpisu? Niekoniecznie, ale podjęcie oficjalnych działań nie oznacza niestety ani łatwej drogi, ani szybkich efektów.
Dwie internautki z Pomorza obrażone na stronie swinia.pl zgłosiły na policji doniesienie o popełnieniu przestępstwa. Policjanci przyjęli zgłoszenia, po czym przekazali je dalej, czyli do sądu. Tymczasem sąd polecił pokrzywdzonym samodzielne ustalenie numerów IP komputerów i innych danych autorów obraźliwych wpisów. To skazało wspomniane internautki na działanie na własną rękę, i to niestety w majestacie polskiego prawa.
Chodzi o przestępstwo, którego ściganie odbywa się z oskarżenia prywatnego - jest to jeden z wyjątków od zasady przeważającej w przypadku większości przestępstw, to znaczy oskarżenia publicznego. Wtedy sprawę prowadzi prokurator – tłumaczy Natalia Bartsch, adwokat z kancelarii Kochański, Zięba, Rapala i Partnerzy. - Stąd wynika wiele utrudnień, bo to nie prokurator jest oskarżycielem, lecz dana osoba, która oczywiście może ustanowić profesjonalnego pełnomocnika.
Według mecenas Bartsch jako bohaterowie szkalujących nasze dobre imię wpisów możemy interweniować u administratora serwisu pomimo braku wspomnianej wcześniej wpłaty:
W oparciu o art. 14 ust. 1 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną administrator, który uzyskał wiarygodną wiadomość o bezprawnym charakterze przechowywanych na jego stronie wpisów, nie odpowiada za te wpisy jeżeli je usunie lub uniemożliwi do nich dostęp. W przeciwnym razie od momentu uzyskania wiarygodnej wiadomości o bezprawnym wpisie również administrator ponosi odpowiedzialność za ich treść. Ustawa oczywiście nie przewiduje tu żadnych opłat. Zatem brak dokonania opłaty wskazanej w regulaminie nie będzie miał wpływu na chwilę, od której administrator strony również ponosi odpowiedzialność za treści. Oczywiście te treści, jak i prawa które naruszają trzeba administratorowi w sposób konkretny wskazać.
Widać więc, że założyciele serwisu nie są w pełni chronieni od odpowiedzialności za umieszczane tam wpisy pomimo zastrzeżenia w regulaminie, że w zasadzie za nic nie odpowiadają.
Ofiary ataków w serwisie swinia.pl nie muszą też być pozostawione same sobie, bez wsparcia organów ścigania. Poszkodowani mogą bowiem złożyć wniosek o zabezpieczenie dowodów, a wówczas sąd będzie musiał wystąpić do administratora strony o podanie numerów IP autorów wpisów.
Pozostaje jeszcze jeden sposób, który podsuwa mecenas Bartsch:
 
Do rozważenia w konkretnej sytuacji pozostaje, czy dany sprawca swoim zachowaniem nie wypełnia znamion tzw. przestępstwa stalkingu, które jest pewną nowością w naszym Kodeksie karnym (190a k.k.). To przestępstwo jest już ścigane z oskarżenia publicznego, potrzebny jest jedynie wniosek osoby pokrzywdzonej.
W tym ostatnim wypadku trzeba będzie przekonać policję, że z powodu agresywnych wpisów na nasz temat czujemy się na przykład zagrożeni. Wówczas istnieje szansa na zakwalifikowanie całej sprawy jako wspomniany stalking, a to powinno zmusić polski system prawny do samodzielnego działania bez dalszego udziału pokrzywdzonych.
Przy okazji kontrowersji wokół serwisu swinia.pl powróciły stawiane już wcześniej pytania o konieczność przystosowania polskiego prawa do nowej, internetowej rzeczywistości. I stworzenia mechanizmów, które pozwoliłyby szybko blokować strony siejące w sieci nienawiść. Na razie jednak na dyskusjach się kończy, co pozwala bez przeszkód działać podobnym serwisom nawet przez wiele lat zanim uda się je zamknąć.
Materiał pochodzi z http://www.komputerswiat.pl

środa, 11 lipca 2012

Jest projekt zmian w Prawie Telekomunikacyjnym. Koniec niekorzystnych umów ???


Rząd przyjął wczoraj, 10 lipca, projekt zmian w Prawie Telekomunikacyjnym. Jeśli bez oporów przejdzie on przez Parlament, sporo się zmieni na linii Kowalski – operator lub Kowalski – dostawca internetu.

Co dokładnie się zmieni?

Największym przełomem będzie zapewne ograniczenie czasowe w przypadku podpisywania pierwszej umowy z operatorem lub dostawcą internetu.
Po nowelizacji prawa nasza pierwsza lojalka nie będzie mogła być dłuższa niż 24 miesiące, co wytnie z rynku 36 a nawet 48 miesięczne umowy. Aby daleko nie szukać, operatorzy serwują je z najnowszym i najdroższym sprzętem – głównie z tabletami oraz laptopami. Za nowy komputer płacimy z taką umową co prawda grosze, abonament też wysoki nie jest, ale wystarczy sobie policzyć ile oddamy w ciągu 4 lat. Włos na głowie solidnie się jeży. Na dodatek kupienie tabletu z mobilnym internetem w pakiecie i umową na dwa lata, jest dziś praktycznie niemożliwe. Na nieco krótsze 30 miesięczne lojalki może dziś liczyć co najwyżej biznes.
Projekt przewiduje też możliwość podpisywanie umów krótszych niż rok. Rok to dziś absolutne minimum. Krótszej lojalki nie dostaniemy nawet wtedy, gdy idziemy do operatora z własną komórką w kieszeni. Niektórzy dostawcy internetu oferują co prawda umowy preferencyjne, ale tylko w wyjątkowych sytuacjach – trzeba choćby udowodnić, że jest się studentem. Rząd chce zmusić przedsiębiorców do tego, aby częściej walczyli o klientów, a więc także częściej zmieniali swoje oferty.
Po nowelizacji umowy będziemy mogli także podpisywać drogą elektroniczną – szybko, wygodnie i bez poganiania przez konsultanta wiszącego po drugiej stronie słuchawki. Same umowy też mają być bardziej przejrzyste, bez przysłowiowego „drobnego druku”. Oczywiście pozostaje kwestia weryfikacji naszych danych w sieci, ale tego tematu w obecnej fazie projektu drążyć nie warto. Istotne, iż jest propozycja takich zmian.
Kolejna pilna kwestia, to regulacja zapobiegająca kosmicznym rachunkom za internet mobilny. Chodzi o sytuację, gdy przekroczymy miesięczny limit transferu danych i licznik zacznie nas kasować za kilobajty/megabajty – po nie zawsze preferencyjnych stawkach. Obowiązek poinformowania nas o przekroczeniu limitu spadnie na operatora. Nie będziemy więc musieli sami pilnować licznika, modląc się aby jego wskazania były zgodne z tymi, które pokazuje licznik dostawcy internetu. Informacja o wykorzystaniu limitu będzie musiała zostać przekazana abonentowi niezwłocznie.

Inne kwestie – mniej pilne, ale też istotne

Zmiany w Prawie Telekomunikacyjnym dotkną także kwestii naszej prywatności. Chodzi o tzw. dane retencyjne, czyli informacje przechowywane o nas przez operatorów dla ewentualnych potrzeb organów ścigania. Upraszczając chodzi o bilingi, adresy IP i wszelkie inne informacje telekomunikacyjne. Obecna ustawa wymaga przechowywania takich danych przez 24 miesiące. Nowe prawo ogranicza ten czas do 12 miesięcy.
Kolejna sprawa, to ciasteczka internetowe (cookies). Te nie tylko zapamiętują nasze preferencje, ale służą także śledzeniu nas i badaniu naszych zachowań w sieci – głównie na potrzeby sieci reklamowych. Zmiany w polskim prawie mają iść w kierunku wytycznych Komisji Europejskiej, która przyjęła zasadę, że powinniśmy wiedzieć o ciasteczkach jak najwięcej.
Rządowy projekt zmian w Prawie Telekomunikacyjnym zostanie teraz skierowany do prac parlamentarnych. Niewykluczone są pewne zmiany i poprawki. Wystarczy choćby dodać, że policja i służby sugerowały wprowadzenie obowiązku rejestracji prepaidów (pisaliśmy o tym tutaj). O kierunku zmian zadecydują posłowie. Rząd ze swojej strony liczy na zakończenie prac najpóźniej wczesną jesienią, aby nowe Prawo Telekomunikacyjne zaczęło obowiązywać tak szybko jak to możliwe.
Materiał pochodzi z http://www.komputerswiat.pl

środa, 4 lipca 2012

Śmiertelne skutki eksmisji komorniczej


Prawdopodobnie jedna osoba zginęła, a kilka zostało rannych w strzelaninie, do której doszło dziś podczas próby eksmisji mieszkania w Karlsruhe w Niemczech - podała agencja DPA. Według policji sprawca wziął zakładników.
Policja przypuszcza, że wśród zakładników jest komornik. Według pierwszych informacji podczas zaplanowanej eksmisji na godz. 9 w domu wielorodzinnym padły strzały. Na miejsce wezwano jednostki specjalne policji, w tym antyterrorystów.

Teren wokół miejsca zdarzenia został z kolei zamknięty - podaje DPA. Policja podejrzewa, że w strzelaninie mogła zginąć jedna osoba.

Materiał pochodzi z http://wiadomosci.gazeta.pl