środa, 21 grudnia 2011
niedziela, 11 grudnia 2011
Zalegasz z opłatami za abonement RTV? Uważaj! Wpiszą cię na listę dłużników
Jeżeli zalegamy z abonamentem RTV, możemy spodziewać się w skrzynce pocztowej listu z upomnieniem. To nowy sposób władz na wyciągnięcie z kieszeni opornych Polaków opłat abonamentowych.
Polacy chętnie oglądają telewizję – według statystyk każdy z nas codziennie spędza przed odbiornikiem średnio trzy i pół godziny. Za to niechętnie płacimy abonament RTV związany z posiadaniem telewizora. Do takich wniosków po raz kolejny doszła Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji (KRRiT) – instytucja powołana między innymi do ściągania abonamentu.
I znalazła kolejny sposób na to, by zmusić nas do płacenia wspomnianego podatku. Czy tym razem okaże się on skuteczny?
List – niespodzianka
Nowa koncepcja KRRiT polega na tym, że osoby prywatne i firmy zalegające w opłatach abonamentowych będą otrzymywały w najbliższym czasie listy z ponagleniami rozsyłane przez Pocztę Polską.
– Obecnie prowadzimy akcję pilotażową, w ramach której rozesłano wezwania do zapłaty do 150 osób i firm – mówi Katarzyna Twardowska, rzecznik KRRiT. – Wspomniane podmioty zostały wybrane losowo, a nie na podstawie wysokości zaległych sum. Obecnie negocjujemy z Pocztą Polską umowę, która pozwoli skierować listy do dalszego półtora tysiąca dłużników. Później akcja będzie stopniowo rozwijana.
Co znajdzie w korespondencji użytkownik telewizora, który zapomniał o abonamencie? Stanowcze wezwanie do zapłaty całej sumy zadłużenia w terminie siedmiu dni. I ważne ostrzeżenie: że w wypadku niezapłacenia wspomnianej kwoty dane dłużnika trafią do Krajowego Rejestru Długów (KRD).
Na czarnej liście
Jeżeli groźba zawarta w liście od KRRiT zostanie spełniona i nasze nazwisko pojawi się w KRD, może to oznaczać spore kłopoty, na przykład przy staraniach o kredyt bankowy czy zakupach na raty. Problem polega jednak na tym, że niektóre zaległości abonamentowe sięgają poważnych sum jak na przeciętny portfel Kowalskiego.
Zadłużenie z powodu tego typu opłat przedawnia się bowiem po pięciu latach, a obecna miesięczna stawka abonamentu to nieco ponad 17 złotych. Jeżeli więc nie płaciliśmy tego podatku przez pięć ostatnich lat, to KRRiT może od nas zażądać z górą 1630 złotych zaległych opłat. Twardowska zapewnia jednak, że jeżeli dłużnik nie może spłacić zobowiązań od razu, to istnieje możliwość rozłożenia całej sumy na raty.
Trzeba zaznaczyć, że KRRiT dobrze wie, o co się bije. Według szacunków dzisiaj zaległości abonamentowe Polaków wynoszą ponad dwa miliardy złotych. A spośród ponad czterech milionów zarejestrowanych użytkowników telewizorów z górą trzy miliony nie płacą abonamentu RTV (istnieje formalny obowiązek rejestracji zakupionego odbiornika, jednak wielu ich posiadaczy nie rejestruje nowych urządzeń).
Czy sposób zastosowany teraz przez KRRiT okaże się skuteczny?
Nie wiadomo. Chodzi bowiem o to, że Polacy nie rozumieją do końca idei tej opłaty. Przypomnijmy, że abonament jest podatkiem od posiadanego odbiornika, a nie od odbioru sygnału telewizji publicznej. Telewidzowie z jednej strony często buntują się przeciwko dodatkowym podatkom od kupionego już telewizora, z drugiej oburza ich fakt łożenia na tak zwaną misję publiczną TVP, która nie jest do końca zdefiniowana.
W dodatku zdaniem wielu Polaków oferta programowa Telewizji Polskiej jest słaba, a sama instytucja kierowana przez przypadkowych ludzi z politycznego klucza.
Nowy pomysł KRRiT to niejedyna idea usprawnień w pobieraniu tego podatku. Obecnie trwają prace nad nową wersją ustawy medialnej, a jedna z koncepcji przewiduje pobieranie abonamentu przez dostawców energii elektrycznej. Nie wiadomo jednak, czy taki projekt przejdzie, przepadł już bowiem raz trzy lata temu przy przymiarkach do nowej ustawy medialnej.
Zdaniem użytkownika
Konrad, telewidz z Warszawy
- Przyznam, że nie płacę abonamentu, i to z kilku powodów. Uważam, że kupując odbiornik telewizyjny, już raz zapłaciłem za niego podatek VAT, i nie rozumiem, dlaczego miałbym do końca okresu używania tego urządzenia płacić co miesiąc dodatkową daninę. Na publiczną misję TVP? Nie wierzę, by pieniądze z abonamentu były tam racjonalnie wydawane w sytuacji, gdy na przykład zatrudnieni w publicznej telewizji prezenterzy otrzymują miesięczne wynagrodzenia przekraczające 10 tysięcy złotych. A oferta programów nadawanych przez tę stację jest, mówiąc delikatnie, daleka od doskonałości, więc unikam publicznych kanałów. Uczciwie płacę natomiast za telewizję kablową, tutaj bowiem zasady są przejrzyste – wydaję pieniądze wyłącznie na tę ofertę, którą sam sobie wybiorę.
Konrad, telewidz z Warszawy
- Przyznam, że nie płacę abonamentu, i to z kilku powodów. Uważam, że kupując odbiornik telewizyjny, już raz zapłaciłem za niego podatek VAT, i nie rozumiem, dlaczego miałbym do końca okresu używania tego urządzenia płacić co miesiąc dodatkową daninę. Na publiczną misję TVP? Nie wierzę, by pieniądze z abonamentu były tam racjonalnie wydawane w sytuacji, gdy na przykład zatrudnieni w publicznej telewizji prezenterzy otrzymują miesięczne wynagrodzenia przekraczające 10 tysięcy złotych. A oferta programów nadawanych przez tę stację jest, mówiąc delikatnie, daleka od doskonałości, więc unikam publicznych kanałów. Uczciwie płacę natomiast za telewizję kablową, tutaj bowiem zasady są przejrzyste – wydaję pieniądze wyłącznie na tę ofertę, którą sam sobie wybiorę.
Materiał pochodzi z http://www.komputerswiat.pl
piątek, 2 grudnia 2011
Pozwana Fundacja Helsińska
Tym razem role się odwróciły - Helsińska Fundacja Praw Człowieka została pozwana do sądu. Organizację walczącą o prawa człowieka posądzono o brak pomocy osobie poszkodowanej przez los. Odmówiła ona zwolnionej z pracy nauczycielce monitorowania jej spraw w sądach. Sąd Apelacyjny uchylił wyrok i unieważnił proces w zakresie udziału w nim Fundacji, gdyż reprezentujący ją dr Piotr Kładoczny nie miał prawa występowania przed sądem.
Lawinę pozwów spowodowało zwolnienie z pracy w szkole nauczycielki Grażyny L. Od dziesięciu lat domagała się ona o przywrócenie do pracy. Wytaczała sprawy karne i cywilne wielu podmiotom. Zatrudnionych przy nich było ok. 200 adwokatów z urzędu. Natomiast wyrok 23 listopada br. miał być finałem jej wieloletnich zmagań o godność i dobre imię. Dlatego pozew do sądu cywilnego skierowany był przeciwko Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka oraz Skarbowi Państwa. Skarżąca domagała się wypłaty zadośćuczynienia i odszkodowania za szkody wywołane brakiem pracy, łamanie jej prawa do godnego życia. Powoływała się przy tym na Konwencję Praw Człowieka. Skarżyła się na przewlekłość postępowań sądowych i na działania komornika.
Grażyna L. prosiła o pomoc prawną Fundację od 1993 roku, a także o monitorowanie jej spraw w sądach.
Sąd I instancji 23 marca 2010 roku oddalił powództwo Grażyny L. jako bezzasadne. Natomiast Sąd Apelacyjny w Warszawie wyrokiem 23 listopada br. uchylił zaskarżone orzeczenie i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania.
Sędzia Jan Szachułowicz w uzasadnieni podkreślił, że sprawa ta jest przykładem dwóch zjawisk. Pierwsze polega na tym, że powód sam utrudnia rozpoznanie sprawy. A drugie na nie rozpoznaniu jej istoty przez sąd okręgowy. Postępowanie jest ponadto dotknięte nieważnością, gdyż dr. Piotr Kładoczny, reprezentujący Helsińską Fundację Praw Człowieka jako pozwany nie mógł występować w sprawie. Nie jest on bowiem zatrudniony na etacie w organizacji, jest natomiast pracownikiem naukowym na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.
- Sąd okręgowy uchylił się od rozpoznania sporu – mówił sędzia Szachułowicz. – Ale też powódka utrudniała prowadzenie sprawy mnożąc argumenty i pisma oraz pozwanych. Jednak sąd nie zbadał, o co w tej sprawie chodzi. Powinien na etapie wstępnym ustalić żądania i wezwać powódkę do uzupełnienia pozwu pod rygorem zawieszenia postępowania.
Sędzia zaznaczył, że błąd sądu I instancji polegał na tym, że oddalił on pozew nie ustalając o jaki problem toczy się proces. Nielogiczność działań sądu polegała też na tym, że jedne wnioski dowodowe oddalił, a innych nie rozpoznał w ogóle nie uzasadniając przyczyn. Nie ustalił też statio fisci, jednostki która miałaby reprezentować Skarb Państwa.
Innym błędem sądu, wytkniętym w trakcie apelacji było połączenie wielu spraw w jedną, choć niektóre z nich są już osądzone. – Wątków jest bardzo wiele i błędów jest wiele, dlatego nie można przymykać na nie oczu – posumował sędzia Szachutowicz.
Grażyna L. prosiła o pomoc prawną Fundację od 1993 roku, a także o monitorowanie jej spraw w sądach.
Sąd I instancji 23 marca 2010 roku oddalił powództwo Grażyny L. jako bezzasadne. Natomiast Sąd Apelacyjny w Warszawie wyrokiem 23 listopada br. uchylił zaskarżone orzeczenie i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania.
Sędzia Jan Szachułowicz w uzasadnieni podkreślił, że sprawa ta jest przykładem dwóch zjawisk. Pierwsze polega na tym, że powód sam utrudnia rozpoznanie sprawy. A drugie na nie rozpoznaniu jej istoty przez sąd okręgowy. Postępowanie jest ponadto dotknięte nieważnością, gdyż dr. Piotr Kładoczny, reprezentujący Helsińską Fundację Praw Człowieka jako pozwany nie mógł występować w sprawie. Nie jest on bowiem zatrudniony na etacie w organizacji, jest natomiast pracownikiem naukowym na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego.
- Sąd okręgowy uchylił się od rozpoznania sporu – mówił sędzia Szachułowicz. – Ale też powódka utrudniała prowadzenie sprawy mnożąc argumenty i pisma oraz pozwanych. Jednak sąd nie zbadał, o co w tej sprawie chodzi. Powinien na etapie wstępnym ustalić żądania i wezwać powódkę do uzupełnienia pozwu pod rygorem zawieszenia postępowania.
Sędzia zaznaczył, że błąd sądu I instancji polegał na tym, że oddalił on pozew nie ustalając o jaki problem toczy się proces. Nielogiczność działań sądu polegała też na tym, że jedne wnioski dowodowe oddalił, a innych nie rozpoznał w ogóle nie uzasadniając przyczyn. Nie ustalił też statio fisci, jednostki która miałaby reprezentować Skarb Państwa.
Innym błędem sądu, wytkniętym w trakcie apelacji było połączenie wielu spraw w jedną, choć niektóre z nich są już osądzone. – Wątków jest bardzo wiele i błędów jest wiele, dlatego nie można przymykać na nie oczu – posumował sędzia Szachutowicz.
Materiał pochodzi z www.lex.pl
czwartek, 24 listopada 2011
Kruche prawo własności
Mieszkańcy nie będą mogli latami blokować ważnych inwestycji. Dzięki zmianom w kodeksie cywilnym zaproponowanym przez Ministerstwo Sprawiedliwości, tory szybkiej kolei, tramwaju czy wyciąg narciarski będzie można zbudować na prywatnym terenie, bez zgody właściciela gruntu.
- Nie zgadzamy się na żadną nową kolej. Ludzie pozaciągali kredyty we frankach i dziś mają do spłacenia więcej, niż wart jest dom, więc nikt stąd się nie wyprowadzi. Nikt nie chce słuchać co 20 minut gwizdu pędzącego pociągu - mówi mieszkaniec Duchnic pod Warszawą (chce być anonimowy) z komitetu protestacyjnego "Nie dla Kolei Dużych Prędkości". Trasa pociągu szybkiej kolei, który połączy Warszawę z Łodzią, Poznaniem i Wrocławiem, ma biec w pobliżu liczących blisko tysiąc mieszkańców Duchnic, zaledwie 300 metrów od domu protestującego mężczyzny i jego sąsiadów.
I choć inwestycja ma być budowana w latach 2020-2030, to już dziś rząd przygotowuje się na ewentualne protesty.
Służebność od kilku lat ułatwia już budowę gazociągów, wodociągów, rur kanalizacyjnych czy linii energetycznych.
Jest też tańsza niż wykup gruntu.
Pomysł ministerstwa cieszy samorządowców, bo na tej samej zasadzie będzie można budować trakcje trolejbusowe i tory tramwajowe. Z nowych rozwiązań skorzystać mogą także narciarze. Przepis ma złamać np. opór górali blokujących w przyszłości budowę nowych wyciągów narciarskich.
Co więcej, nowelizacja otwiera też furtkę do legalizacji już istniejących inwestycji. Ma to o tyle znaczenie, że w PRL-u - zwłaszcza słupy energetyczne i rurociągi - budowano często bez zezwoleń. Dziś właściciele działek domagają się ich usunięcia.
Adrian Furgalski, ekspert transportowy, ocenia, że nowe prawo może niewiele zmienić. - Protestów nie da się uniknąć, zwłaszcza na terenach mocno zurbanizowanych, tak jak to jest pod Warszawą. Dla inwestora lepiej, jak wykupi teren, bo wtedy będzie mógł z nim robić co chce, a nie będzie zależny od prywatnego właściciela - podkreśla Furgalski.
Nowe prawo czeka na przyjęcie przez rząd. Może to się stać w najbliższych miesiącach. Potem zmiany w kodeksie cywilnym musi zatwierdzić Sejm.
I choć inwestycja ma być budowana w latach 2020-2030, to już dziś rząd przygotowuje się na ewentualne protesty.
Ministerstwo Sprawiedliwości proponuje, by dzięki nowelizacji kodeksu cywilnego można było kłaść tory na prywatnych działkach, bez konieczności ich wykupu. Jeśli kolejarze nie będą mogli się dogadać z właścicielem terenu, pójdą do sądu, który ustanowi tzw. służebność na gruncie. W zamian właściciel ziemi dostanie jednorazową lub roczną opłatę, ustaloną przez sąd. Ile? Nie wiadomo.
Służebność od kilku lat ułatwia już budowę gazociągów, wodociągów, rur kanalizacyjnych czy linii energetycznych.
Jest też tańsza niż wykup gruntu.
Pomysł ministerstwa cieszy samorządowców, bo na tej samej zasadzie będzie można budować trakcje trolejbusowe i tory tramwajowe. Z nowych rozwiązań skorzystać mogą także narciarze. Przepis ma złamać np. opór górali blokujących w przyszłości budowę nowych wyciągów narciarskich.
Co więcej, nowelizacja otwiera też furtkę do legalizacji już istniejących inwestycji. Ma to o tyle znaczenie, że w PRL-u - zwłaszcza słupy energetyczne i rurociągi - budowano często bez zezwoleń. Dziś właściciele działek domagają się ich usunięcia.
Adrian Furgalski, ekspert transportowy, ocenia, że nowe prawo może niewiele zmienić. - Protestów nie da się uniknąć, zwłaszcza na terenach mocno zurbanizowanych, tak jak to jest pod Warszawą. Dla inwestora lepiej, jak wykupi teren, bo wtedy będzie mógł z nim robić co chce, a nie będzie zależny od prywatnego właściciela - podkreśla Furgalski.
Nowe prawo czeka na przyjęcie przez rząd. Może to się stać w najbliższych miesiącach. Potem zmiany w kodeksie cywilnym musi zatwierdzić Sejm.
Materiał pochodzi z www.emetro.pl
środa, 23 listopada 2011
Sąd: prezes spółdzielni nie może taić zarobków
Sąd Okręgowy w Olsztynie orzekł w piątek, że prezes spółdzielni mieszkaniowej nie może ukrywać uchwał o wysokości swoich zarobków przed spółdzielcami. Tym samym utrzymał w mocy wyrok sądu niższej instancji wobec prezesa olsztyńskiego „Pojezierza” Wiesława Barańskiego
Zarobki Barańskiego chciał poznać spółdzielca Wiesław Szmidt, który wielokrotnie prosił prezesa o udostępnienie mu kopii uchwał, w której zapisana jest krotność średniej płacy w spółdzielni - owa krotność określa wysokość bazowej pensji prezesa. Gdy spółdzielnia nadsyłała Szmidtowi te uchwały, krotność, którą otrzymuje Barański, była zamazywana. Sąd uznał, że takie praktyki są niezgodne z prawem.
„Członek spółdzielni mieszkaniowej jest pracodawcą prezesa spółdzielni, bo w kosztach, które co miesiąc pokrywa, jakiś procent tej kwoty jest przeznaczony na płacę prezesa” - powiedziała, uzasadniając wyrok, sędzia Magdalena Chudy i dodała, że nie rozumie zachowania prezesa, który nie ma powodów, by wstydzić się swoich zarobków.
„Dla mnie to zachowanie jest dziwaczne” – powiedziała sędzia. Podkreśliła, że „dziwaczność” ta wiąże się z tym, że spółdzielca Wiesław Szmidt nie domaga się do Barańskiego podania wprost wysokości pensji, a jedynie chce się zapoznać z uchwałą, która ją określa.
Sąd okręgowy podzielił stanowisko sądu rejonowego, który we wrześniu skazał za to Barańskiego na 2 tys. zł grzywny. Sędzia Chudy wytknęła jednak sądowi pierwszej instancji, że nie ustalił wysokości pensji prezesa ani nie zbadał jego stanu majątkowego. Na rozprawie w sądzie rejonowym pytany przez sąd o wysokość zarobków Barański odpowiedział, że zarabia „kilkanaście tysięcy złotych”. Zdaniem sądu okręgowego taka odpowiedź nie była precyzyjna i sąd rejonowy winien wystąpić do urzędu skarbowego o zeznanie podatkowe Barańskiego lub zażądać z banku wyciągów.
„Takie dokumenty znalazłby się w aktach sprawy, a strony mogą swobodnie zapoznawać się z aktami. Gdyby sąd rejonowy to zrobił, wysokość pensji prezesa już nie byłaby tajemnicą” – zauważyła sędzia Chudy.
Barańskiego ani jego adwokata nie było w piątek na publikacji wyroku. Z „Pojezierza” przyszły do sądu dwie pracownice, które przysłuchiwały się motywom orzeczenia, siedząc na ławach dla publiczności.
Wyrok jest prawomocny, kasacji od niego nie mogą wnieść strony a jedynie uprawnione organy, np. minister sprawiedliwości czy Rzecznik Praw Obywatelskich.
Ponieważ wyrok jest prawomocny, nazwisko obwinionego nie podlega utajnieniu.
„Członek spółdzielni mieszkaniowej jest pracodawcą prezesa spółdzielni, bo w kosztach, które co miesiąc pokrywa, jakiś procent tej kwoty jest przeznaczony na płacę prezesa” - powiedziała, uzasadniając wyrok, sędzia Magdalena Chudy i dodała, że nie rozumie zachowania prezesa, który nie ma powodów, by wstydzić się swoich zarobków.
„Dla mnie to zachowanie jest dziwaczne” – powiedziała sędzia. Podkreśliła, że „dziwaczność” ta wiąże się z tym, że spółdzielca Wiesław Szmidt nie domaga się do Barańskiego podania wprost wysokości pensji, a jedynie chce się zapoznać z uchwałą, która ją określa.
Sąd okręgowy podzielił stanowisko sądu rejonowego, który we wrześniu skazał za to Barańskiego na 2 tys. zł grzywny. Sędzia Chudy wytknęła jednak sądowi pierwszej instancji, że nie ustalił wysokości pensji prezesa ani nie zbadał jego stanu majątkowego. Na rozprawie w sądzie rejonowym pytany przez sąd o wysokość zarobków Barański odpowiedział, że zarabia „kilkanaście tysięcy złotych”. Zdaniem sądu okręgowego taka odpowiedź nie była precyzyjna i sąd rejonowy winien wystąpić do urzędu skarbowego o zeznanie podatkowe Barańskiego lub zażądać z banku wyciągów.
„Takie dokumenty znalazłby się w aktach sprawy, a strony mogą swobodnie zapoznawać się z aktami. Gdyby sąd rejonowy to zrobił, wysokość pensji prezesa już nie byłaby tajemnicą” – zauważyła sędzia Chudy.
Barańskiego ani jego adwokata nie było w piątek na publikacji wyroku. Z „Pojezierza” przyszły do sądu dwie pracownice, które przysłuchiwały się motywom orzeczenia, siedząc na ławach dla publiczności.
Wyrok jest prawomocny, kasacji od niego nie mogą wnieść strony a jedynie uprawnione organy, np. minister sprawiedliwości czy Rzecznik Praw Obywatelskich.
Ponieważ wyrok jest prawomocny, nazwisko obwinionego nie podlega utajnieniu.
Materiał pochodzi z www.lex.pl
wtorek, 22 listopada 2011
SN: Ubezpieczyciel musi zwrócić z OC sprawcy wydatki na auto zastępcze
Firma ubezpieczeniowa musi zwrócić poszkodowanemu koszty wynajęcia pojazdu zastępczego, także gdy ze swego uszkodzonego auta korzystał tylko w celach prywatnych - uznał Sąd Najwyższy w czwartkowej uchwale. Pieniądze będą pochodzić z OC sprawcy wypadku.
Uchwała zapadła w powiększonym składzie siedmiu sędziów Sądu Najwyższego (skład zwykły to trzech sędziów). Jest odpowiedzią na pytanie prawne Rzecznika Ubezpieczonych.
Dotychczas firmy ubezpieczeniowe najczęściej odmawiały zwrotu z ubezpieczenia OC sprawcy wypadku drogowego kosztów wynajmu samochodu zastępczego, jeżeli właściciel uszkodzonego lub zniszczonego auta korzystał z niego wyłącznie do celów prywatnych, np. na dojazdy do pracy, na zakupy, do wożenia dzieci do szkoły.
Sądy wydawały w takich sprawach różne wyroki. Były orzeczenia, w których sądy przyznawały od firm ubezpieczeniowych zwrot wydatków poniesionych na wynajęcie samochodu zastępczego, także gdy poszkodowany nie korzystał z uszkodzonego pojazdu w celach zarobkowych. Sądy opierały się w tym zakresie na stanowisku, jakie zajął Sąd Najwyższy w wyroku z 2004 r. (sygn. IV CK 672/03).
Ale były też wyroki, w których sądy uznawały, że w takiej sytuacji zwrot wydatków na wynajęcie pojazdu zastępczego się nie należy. Często argumentowały, że zwrot przysługiwałby poszkodowanemu, jeśli nie mógłby on korzystać z komunikacji publicznej albo gdyby wykazał, że wskutek niemożności korzystania ze swego pojazdu poniósł konkretną szkodę majątkową.
Te rozbieżności w orzecznictwie sądowym i niejednolita praktyka firm ubezpieczeniowych spowodowały, że Rzecznik Ubezpieczonych zwrócił się z pytaniem w tej sprawie do Sądu Najwyższego.
W czwartkowej uchwale (sygn. III CZP 5/11) SN uznał, że w ramach OC sprawcy szkody firma ubezpieczeniowa ma obowiązek zwrócić poszkodowanemu wydatki na wynajęcie pojazdu zastępczego, także gdy uszkodzony czy zniszczony pojazd nie służy do prowadzenia działalności gospodarczej.
Sąd zastrzegł jednak, że odpowiedzialność ubezpieczyciela obejmuje celowe i ekonomicznie uzasadnione wydatki na ten cel. Jednoznacznie przy tym stwierdził, że zwrot nie jest uzależniony od niemożności korzystania przez poszkodowanego z komunikacji zbiorowej.
Dotychczas firmy ubezpieczeniowe najczęściej odmawiały zwrotu z ubezpieczenia OC sprawcy wypadku drogowego kosztów wynajmu samochodu zastępczego, jeżeli właściciel uszkodzonego lub zniszczonego auta korzystał z niego wyłącznie do celów prywatnych, np. na dojazdy do pracy, na zakupy, do wożenia dzieci do szkoły.
Sądy wydawały w takich sprawach różne wyroki. Były orzeczenia, w których sądy przyznawały od firm ubezpieczeniowych zwrot wydatków poniesionych na wynajęcie samochodu zastępczego, także gdy poszkodowany nie korzystał z uszkodzonego pojazdu w celach zarobkowych. Sądy opierały się w tym zakresie na stanowisku, jakie zajął Sąd Najwyższy w wyroku z 2004 r. (sygn. IV CK 672/03).
Ale były też wyroki, w których sądy uznawały, że w takiej sytuacji zwrot wydatków na wynajęcie pojazdu zastępczego się nie należy. Często argumentowały, że zwrot przysługiwałby poszkodowanemu, jeśli nie mógłby on korzystać z komunikacji publicznej albo gdyby wykazał, że wskutek niemożności korzystania ze swego pojazdu poniósł konkretną szkodę majątkową.
Te rozbieżności w orzecznictwie sądowym i niejednolita praktyka firm ubezpieczeniowych spowodowały, że Rzecznik Ubezpieczonych zwrócił się z pytaniem w tej sprawie do Sądu Najwyższego.
W czwartkowej uchwale (sygn. III CZP 5/11) SN uznał, że w ramach OC sprawcy szkody firma ubezpieczeniowa ma obowiązek zwrócić poszkodowanemu wydatki na wynajęcie pojazdu zastępczego, także gdy uszkodzony czy zniszczony pojazd nie służy do prowadzenia działalności gospodarczej.
Sąd zastrzegł jednak, że odpowiedzialność ubezpieczyciela obejmuje celowe i ekonomicznie uzasadnione wydatki na ten cel. Jednoznacznie przy tym stwierdził, że zwrot nie jest uzależniony od niemożności korzystania przez poszkodowanego z komunikacji zbiorowej.
Materiał pochodzi z www.lex.pl
czwartek, 27 października 2011
Adwokat-poseł przestaje wykonywać zawód
Wielkie emocje w środowisku prawniczym, i nie tylko, wywołał spór o mandaty dwóch posłów, którzy są jednocześnie prokuratorami w stanie spoczynku. Tymczasem w nowym Sejmie zasiądzie też po kilku adwokatów i radców prawnych. Czy to coś zmienia w ich statusie zawodowym? - Mogą być posłami lub senatorami, ale jeśli wybiorą wariant zawodowy sprawowania mandatu, w adwokaturze muszą przejść w stan nieczynny, co oznacza, że nie mogą prowadzić kancelarii - wyjaśnia adw. Andrzej Siemiński z Naczelnej Rady Adwokackiej.
Odrębny problem jest, gdy adwokat-poseł zostaje np. ministrem sprawiedliwości. Wtedy musi wnieść o skreślenie go z listy adwokatów, ponieważ staje się funkcjonariuszem wymiaru sprawiedliwości.
W każdym razie poseł lub senator zawodowy nie może wykonywać pracy adwokata. Nie może też prowadzić kancelarii. A skoro nie prowadzi kancelarii, to nie może również występować w roli pełnomocnika. Adwokat wybrany do Sejmu lub Senatu może jednak wybrać status posła niezawodowego. Wtedy może pozostać jako adwokat w stanie czynnym i może wykonywać pracę. Oczywiście, w Parlamencie otrzymuje wtedy tylko dietę, nie otrzymuje wynagrodzenia poselskiego - wyjaśnia adwokat Andrzej Siemiński.
Materiał pochodzi z www.lex.pl
niedziela, 23 października 2011
Na meczu będzie już można wypić piwo
Na stadionach będzie można sprzedawać, podawać oraz spożywać pić napoje alkoholowe zawierających nie więcej niż 3,5 proc. alkoholu. Wyjątkiem będą imprezy podwyższonego ryzyka. W Dzienniku Ustaw została już ogłoszona nowela ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych.
Nowela modyfikuje też rozwiązania dotyczące systemów identyfikacji uczestników meczów piłki nożnej, w tym wprowadza nowe rozwiązania w zakresie przetwarzania danych osobowych gromadzonych w tychże systemach. Ustawa rozszerza również zakres zakazu klubowego. Zakaz klubowy dotyczy teraz również kolejnych imprez masowych przeprowadzanych z udziałem drużyny organizatora rozgrywanych poza siedzibą organizatora i może być nakładany za naruszenie regulaminu obiektu (terenu) lub regulaminu imprezy masowej prowadzonej z udziałem drużyny tego organizatora.
Istotną zmianą jest możliwość przerwania imprezy masowej przez wojewodę. Może on przerwać imprezę masową w drodze decyzji administracyjnej, jeżeli jej dalszy przebieg może zagrozić życiu lub zdrowiu osobom albo mieniu w znacznych rozmiarach, a działania podejmowane przez organizatora są niewystarczające do zapewnienia bezpieczeństwa i porządku publicznego. Decyzja o przerwaniu imprezy masowej ma rygor natychmiastowej wykonalności.
Istotną zmianą jest też modyfikacja dotychczasowych i jednocześnie wprowadzenie nowych typów przestępstw związanych z przebiegiem i uczestnictwem w imprezie masowej. I tak, odpowiedzialność karna grozi za wdzieranie się podczas imprezy na teren całego obiektu, gdzie się ona odbywa, a więc nie tylko na murawę boiska. Karane będzie prowokowanie kibiców do działań zagrażających bezpieczeństwu. Z kolei za zasłanianie twarzy podczas imprezy masowej będzie groził areszt, ograniczenie wolności albo grzywna nie mniejsza niż 2 tys. zł.
Pierwsze zmiany, które wprowadza nowelizacja, zaczną obowiązywać od 12 listopada 2011 r., ale te najbardziej kluczowe wejdą w życie dopiero w styczniu 2012 r.
Materiał pochodzi z www.lex.pl
piątek, 21 października 2011
Spadek wolno przekazać również w częściach
Od niedzieli w testamencie będzie można zadysponować konkretnymi składnikami majątku na rzecz określonych osób. To zupełna nowość w dziedziczeniu
Spadkodawca będzie mógł przekazać dom jednemu dziecku, auto drugiemu, a warsztat jeszcze innemu. Z chwilą śmierci staną się oni właścicielami poszczególnych składników spadku.
W niedzielę, 23 października, wchodzi w życie nowela kodeksu cywilnego, która wprowadza do prawa spadkowego instytucję zapisu windykacyjnego. Umożliwia on rozporządzanie konkretnymi przedmiotami masy spadkowej.
O taką zmianę zabiegali zwłaszcza przedsiębiorcy, wskazując, że potrzebna jest jasna droga przejmowania w wypadku śmierci właściciela produkcyjnego majątku. Chodzi o to, aby następca bez kłopotów przejmował majątek i już za życia spadkodawcy miał podstawy do zajmowania się nim.
Własność automatycznie
Przedmiotem zapisu windykacyjnego może być rzecz oznaczona co do tożsamości, m.in. nieruchomość, auto, zbywalne prawo majątkowe (np. spółdzielcze prawo do lokalu mieszkalnego), przedsiębiorstwo lub gospodarstwo rolne, a nawet służebność. Nie można natomiast tą drogą rozdysponować pieniędzy. W tym wypadku wchodzi w rachubę tylko zapis zwykły.
Taki zapis do tej pory też był możliwy (i pozostanie), ale rodzi on tylko zobowiązanie spadkobierców do przekazania zapisobiorcy zapisanej rzeczy. Wydanie jej wymaga jeszcze umowy wykonującej wolę zmarłego, a nieraz procesu. Przedmiot zapisu windykacyjnego będzie zaś automatycznie przechodził na własność obdarowanego.
Obowiązki obdarowanego
Beneficjent zapisu windykacyjnego będzie jednak odpowiadał za długi spadkowe, solidarnie ze spadkobiercami i proporcjonalnie do wartości otrzymanych przysporzeń (z ograniczeniem do wartości zapisu).
W szczególności ma obowiązek spłacić roszczenia o zachowek (czyli 1/2, a w pewnych sytuacjach 2/3 ustawowego udziału spadkowego). Jeśli uprawniony do zachowku nie może otrzymać go od spadkobierców, może żądać go od zapisobiorcy windykacyjnego. Odpowiada on zatem w drugiej kolejności.
Te obowiązki nałożono na zapisobiorcę, by chronić wierzycieli spadkowych, gdyż okrojony zapisami spadek mógłby nie wystarczyć na długi.
Zapis windykacyjny może się znaleźć wyłącznie w testamencie notarialnym. Nie zmienia to faktu, że taki testament (i zapis) może być przez testatora odwołany bądź zmieniony w każdej chwili i w dowolnej formie, np. testamentem własnoręcznym.
– Zapis windykacyjny to ważny instrument pozwalający na realizowanie woli spadkodawcy co do rozrządzenia majątkiem. Niestety, często mylnie przedstawiany jest jako alternatywa testamentu działowego, a tak nie jest – wskazuje notariusz Lech Borzemski, prezes Krajowej Rady Notarialnej. – Co więcej, już teraz przewidujemy duże trudności ze sporządzaniem zapisów windykacyjnych dotyczących przedmiotów objętych małżeńską wspólnością ustawową.
Zdaniem mec. Krzysztofa Kajdy, eksperta Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan, dzięki nowym przepisom spadkodawcy uzyskują szerszą gamę form przekazywania spadku, a przedsiębiorcy pewniejszą drogę przekazywania firm.
Materiał pochodzi z www.lex.pl
czwartek, 13 października 2011
Wkrótce zmiany w ubezpieczeniach obowiązkowych
Rozwiązanie problemu tzw. podwójnego ubezpieczenia poprzez wprowadzenie regulacji, na podstawie których posiadacz pojazdu mechanicznego będzie miał możliwość wypowiedzenia umowy ubezpieczenia OC, to jedna ze zmian w opublikowanej właśnie nowelizacji ustaw ubezpieczniowych. Nowe przepisy wejdą w życie za 4,5 miesiąca.
Zmiana ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych oraz niektórych innych ustaw spowodować ma usprawnienie funkcjonowania rynku ubezpieczeń obowiązkowych oraz usystematyzowanie regulacji i zapewnienie większej wewnętrznej spójności ustawy, co w konsekwencji doprowadzić ma do ułatwienia jej stosowania.
Dokonane zmiany polegają w szczególności na:
1) przyznaniu zakładowi ubezpieczeń możliwości żądania odpowiedniej zmiany wysokości składki ubezpieczeniowej, w sytuacji gdy ubezpieczający nie podał ubezpieczycielowi wszystkich znanych sobie okoliczności (istotnych dla ustalenia wysokości składki ubezpieczeniowej), o które ubezpieczyciel zapytywał przed zawarciem umowy ubezpieczenia obowiązkowego, a okoliczności te wyszły na jaw po zawarciu umowy ubezpieczenia obowiązkowego;
2) przyjęciu aby obowiązek zawarcia umowy ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej uznawać za spełniony w sytuacji, gdy została zawarta umowa ubezpieczenia, gwarantująca odpowiedzialność zakładu ubezpieczeń przez cały okres, w którym osoby objęte tym ubezpieczeniem powinny korzystać z ochrony ubezpieczeniowej;
3) przyjęciu, że umowa ubezpieczenia obowiązkowego nie może obejmować ubezpieczeniem okresu poprzedzającego zawarcie tej umowy;
4) wprowadzeniu regulacji, na podstawie których zakłady ubezpieczeń zostaną zobowiązane do przesyłania ubezpieczającym, w zakresie obowiązkowego ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych, informacji o ubezpieczeniu na kolejny okres ubezpieczenia;
5) wzmocnieniu mechanizmu rozwiązania problemu tzw. podwójnego ubezpieczenia poprzez wprowadzenie regulacji, na podstawie których posiadacz pojazdu mechanicznego będzie miał możliwość wypowiedzenia umowy ubezpieczenia OC, która na skutek działania automatyzmu ustawy została przedłużona;
6) zmianie dotychczasowej zasady dotyczącej automatycznego odnawiania się umowy ubezpieczenia OC w przypadku sprzedaży pojazdu (lub innej formy przeniesienia prawa własności) – umowa ubezpieczenia zawarta przez dotychczasowego posiadacza, w przypadku braku jej wypowiedzenia przez nowego posiadacza w określonym terminie, będzie ważna jedynie do końca okresu, na jaki została zawarta przez dotychczasowego posiadacza, bez możliwości jej odnowienia z mocy ustawy na następny 12-miesięczny okres, przy czym posiadacz pojazdu, na którego przeszło lub zostało przeniesione prawo własności, będzie mógł wypowiedzieć taką umowę na piśmie;
7) wykreśleniu z ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych przepisów dotyczących zasad zwrotu składki za niewykorzystany okres ubezpieczenia.
Dokonane zmiany polegają w szczególności na:
1) przyznaniu zakładowi ubezpieczeń możliwości żądania odpowiedniej zmiany wysokości składki ubezpieczeniowej, w sytuacji gdy ubezpieczający nie podał ubezpieczycielowi wszystkich znanych sobie okoliczności (istotnych dla ustalenia wysokości składki ubezpieczeniowej), o które ubezpieczyciel zapytywał przed zawarciem umowy ubezpieczenia obowiązkowego, a okoliczności te wyszły na jaw po zawarciu umowy ubezpieczenia obowiązkowego;
2) przyjęciu aby obowiązek zawarcia umowy ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej uznawać za spełniony w sytuacji, gdy została zawarta umowa ubezpieczenia, gwarantująca odpowiedzialność zakładu ubezpieczeń przez cały okres, w którym osoby objęte tym ubezpieczeniem powinny korzystać z ochrony ubezpieczeniowej;
3) przyjęciu, że umowa ubezpieczenia obowiązkowego nie może obejmować ubezpieczeniem okresu poprzedzającego zawarcie tej umowy;
4) wprowadzeniu regulacji, na podstawie których zakłady ubezpieczeń zostaną zobowiązane do przesyłania ubezpieczającym, w zakresie obowiązkowego ubezpieczenia OC posiadaczy pojazdów mechanicznych, informacji o ubezpieczeniu na kolejny okres ubezpieczenia;
5) wzmocnieniu mechanizmu rozwiązania problemu tzw. podwójnego ubezpieczenia poprzez wprowadzenie regulacji, na podstawie których posiadacz pojazdu mechanicznego będzie miał możliwość wypowiedzenia umowy ubezpieczenia OC, która na skutek działania automatyzmu ustawy została przedłużona;
6) zmianie dotychczasowej zasady dotyczącej automatycznego odnawiania się umowy ubezpieczenia OC w przypadku sprzedaży pojazdu (lub innej formy przeniesienia prawa własności) – umowa ubezpieczenia zawarta przez dotychczasowego posiadacza, w przypadku braku jej wypowiedzenia przez nowego posiadacza w określonym terminie, będzie ważna jedynie do końca okresu, na jaki została zawarta przez dotychczasowego posiadacza, bez możliwości jej odnowienia z mocy ustawy na następny 12-miesięczny okres, przy czym posiadacz pojazdu, na którego przeszło lub zostało przeniesione prawo własności, będzie mógł wypowiedzieć taką umowę na piśmie;
7) wykreśleniu z ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych przepisów dotyczących zasad zwrotu składki za niewykorzystany okres ubezpieczenia.
Ustawa z 19 sierpnia 2011 r. o zmianie ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, Ubezpieczeniowym Funduszu Gwarancyjnym i Polskim Biurze Ubezpieczycieli Komunikacyjnych oraz niektórych innych ustaw (Dz. U. Nr 205, poz. 1210) z pewnymi wyjątkami wejdzie wżycie z dniem 11 lutego 2012 r.
Materiał pochodzi z www.lex.pl
poniedziałek, 10 października 2011
Nianie objęto ubezpieczeniem zdrowotnym
Od 1 października 2011 r. ubezpieczeniem zdrowotnym objęte są także osoby świadczące pracę na podstawie umowy uaktywniającej, określonej w ustawie z 4 lutego 2011 r. o opiece nad dziećmi w wieku do lat 3.
Podstawę wymiaru składki na ubezpieczenie zdrowotne osoby zatrudnionej w charakterze niani do opieki nad dzieckiem do lat 3, na podstawie umowy uaktywniającej, stanowi przychód, z zastrzeżeniem, że podstawę wymiaru składek na ubezpieczenie zdrowotne opłacanych przez ZUS ze środków budżetu państwa stanowi kwota nie wyższa niż wysokość minimalnego wynagrodzenia za pracę w danym roku kalendarzowym.
(Dz. U. Nr 45, poz. 235)
(Dz. U. Nr 45, poz. 235)
Materiał pochodzi z www.lex.pl
środa, 5 października 2011
Prawnicy łowią piratów w sieci
Na ściganiu internautów łamiących prawa autorskie można nieźle zarobić. Firmy za zawarcie ugody i niewszczynanie sprawy przed sądem żądają od internautów nawet dziesiątek tysięcy złotych.
Tysiące internautów, którzy nie mając do tego prawa, udostępniali w sieci muzykę, e-booki, filmy czy mapy, mogą się spodziewać wezwań do zapłaty odszkodowania. Ściąganie tych pieniędzy stało się intratnym biznesem. Nikt nie próbuje oszacować, jakie szkody poniósł właściciel praw autorskich. Kary są ściągane hurtowo, według jednego schematu.
„Wzywam do zapłaty kwoty 870 zł” – pismo z takim żądaniem otrzymał jeden z internautów od białostockiej kancelarii prawnej Pro Bono. Został namierzony za to, że udostępniał e-booki.
Pro Bono ma podpisane umowy z Rebisem, wydawnictwem muzycznym Green Star, oficyną Fabryka Słów i firmą Interfilm. W ich imieniu kancelaria najpierw, używając specjalistycznego programu do badania internetu, odnajduje użytkowników sieci udostępniających utwory, do których wymienione firmy mają prawa autorskie. Następnie występuje do prokuratury z zawiadomieniem o popełnieniu przestępstwa oraz wnioskiem o ujawnienie przez operatora danych użytkownika o wskazanym IP.
– Takich wniosków złożyliśmy do tej pory 18,5 tysiąca – mówi nam szef Pro Bono Dariusz Puczyłowski. Gdy jego firma ma już dane internauty, wysyła mu wezwanie do ugody i zapłaty odszkodowania. Zazwyczaj jest to 700 złotych.
– Na blisko 3 tys. wezwań jedna trzecia internautów podpisała ugodę i zapłaciła odszkodowanie – ujawnia Puczyłowski. To znaczy, że w 10 miesięcy ta mała kancelaria wydobyła od internautów nawet 700 tys. zł. Ile z tego zarobiła ona, a ile wydawcy, Puczyłowski nie ujawnia.
Biznes na ściganiu internautów robi się coraz popularniejszy. Firma kartograficzna Map1 za wykorzystanie map będących jej własnością od ponad 2 lat ściga właścicieli stron www. Pozwy sięgają nawet kilku tysięcy złotych, choć sprawy sądowe nie zawsze kończyły się pomyślnie dla Map1.
Wydawnictwo muzyczne Hapro Media wezwania do zapłaty wysłało kilkuset użytkownikom Chomikuj.pl. Poprzez kancelarię prawną piratów ściga także krakowska AWF. Wydany w kilkuset egzemplarzach podręcznik do gry w siatkówkę z internetu był pobierany ponad tysiąc razy. Wezwania do zapłaty odszkodowania o wysokości od tysiąca do dwóch tysięcy złotych dostało kilka osób.
Bartłomiej Witucki, koordynator i rzecznik Business Software Alliance w Polsce, twierdzi, że w walce z piractwem internetowym nie można stosować metod, które byłyby na granicy etyki. – Problem piractwa intelektualnego jest niezwykle poważny i trzeba mu zdecydowanie przeciwdziałać – mówi, ale wskazuje dwa szczególnie niebezpieczne aspekty: – Po pierwsze uzależnienie cofnięcia wniosku o ściganie od zapłaty odszkodowania należy traktować jak naruszenie zasad etyki prawniczej. Po drugie świadczy o instrumentalnym traktowaniu organów ścigania.
Wydaje się więc, że niektórzy przedsiębiorcy odkryli całkiem niezłe poletko do zarobku. – Zawsze można będzie kogoś pościgać za mniej lub bardziej rzeczywiste szkody – ocenia Olgierd Rudak, ekspert od prawa w internecie.
Łódzkie wydawnictwo kartograficzne Map1 chwali się, że działa już od 2001 roku. Szerzej znane, przynajmniej w internecie, stało się jednak dopiero w ostatnich latach, od czasu gdy bardzo aktywnie walczy o swoje prawa autorskie do map.
„Nasz Uczniowski Klub Sportowy otrzymał pismo za bezprawne wykorzystanie fragmentu mapy ze strony internetowej. Na mapie były narysowane kierunki, gdzie pojedziemy na mecze” – żali się jedna z nauczycielek. Rachunek od Map1 za tę znalezioną w sieci mapkę wynosi 1390 złotych.
Jeszcze większych pieniędzy firma domaga się od właściciela zakładu rzemieślniczego, który dwa lata temu mapkę umieścił na swojej stronie internetowej. Choć w tym czasie kliknęło w nią zaledwie 80 osób, Map1 domaga się 4384 złotych.
Adwokat Łukasz Kołacki, reprezentujący Map1, na nasze pytania o liczbę pozwów oraz wezwań do zapłaty odmówił odpowiedzi. Z liczby skarg internatów na działalność tej firmy wynika, że podobnych wniosków skierowano już setki.
Biznes jest – jak przyznaje Dariusz Puczyłowski z kancelarii Pro Bono, która specjalizuje się w ściganiu internetowych piratów – bardzo rozwojowy.
– Mamy wielu wydawców chętnych do podpisania z nami umowy o reprezentacji i ściganiu łamiących ich prawa internuatów – mówi.
I nic dziwnego, bo w sytuacji, gdy ciężko jest zwiększyć przychody wydawnictw filmowych, muzycznych czy książkowych w tradycyjny sposób, czyli sprzedażą, zarobek na internautach jest łakomym kąskiem.
Pro Bono internautów udostępniających pliki jego klientów na BitTorrent wzywa do zapłaty 700 zł. W wypadku Chomikuj.pl rachunki wynoszą od 100 zł do 20 tys. zł. Puczyłowski nie potrafi wyjaśnić, na jakiej podstawie właśnie takich kwot żąda od użytkowników internetu. Takie wyliczenia za to może przedstawić Map1 – ma po prostu cennik korzystania z map, do których posiada prawa autorskie. Wszystko jednak przebija wyliczeniem strat, jakie dostał internauta o nicku spiderfox od innej kancelarii. Za 10 zdjęć, które cztery lata temu pobrał z internetu bez zgody właściciela praw autorskich, dostał żądanie zapłaty 35 tys. zł.
Część z internautów, chcąc mieć święty spokój, decyduje się na ugodę i płaci. – Przeciętny użytkownik internetu ma słabe pojęcie o prawie. Dlatego też każdej z tego rodzaju akcji wróżę powodzenie – ocenia ekspert ds. prawa internetowego Olgierd Rudak.
Pod warunkiem jednak, że pokrzywdzony nie przeholuje z wysokością odszkodowania.
– Żądanie zapłaty kilkuset złotych będzie do przełknięcia dla wielu osób. Gdy pojawiają się wielokrotnie wyższa żądania, nie obędzie się bez procesów, których skutek jest niepewny – dodaje Rudak. Wiadomo nie od dziś, że jeść i bogacić się lepiej jest małą łyżeczką.
Kancelarie nie mogą szantażować ludzi
Ani prawo telekomunikacyjne, ani ustawa o świadczeniu usług drogą elektroniczną nie dają prywatnym firmom nieograniczonego wglądu do adresów IP internautów. Tylko w szczególnie uzasadnionym przypadku (a nie jest nim potrzeba masowego pozywania internautów) pozwala na to ustawa o ochronie danych osobowych.
Decyzję, czy informacji udzielić, podejmuje prokuratura na wniosek poszkodowanego. Dane te są udostępniane w celu złożenia pozwu, a nie po to, by kierować do internautów przedsądowe, ugodowe wezwania do zapłaty. Tylko sąd może zdecydować o wysokości odszkodowania, jeżeli rzeczywiście doszło do złamania prawa.
Materiał pochodzi z http://prawo.gazetaprawna.pl
wtorek, 4 października 2011
Uczelnie nie chcą podpisywać umów ze studentami
Wraz z początkiem roku akademickiego każdy student miał podpisać z uczelnią umowę określającą warunki kształcenia. Tyle że rektorzy umów podpisywać nie chcą. Twierdzą, że nowe prawo jest bardzo nieprecyzyjne.
Jak informuje "Metro", umowy mieli parafować po raz pierwszy studiujący dziennie i za darmo, bo czasem muszą płacić np. za powtarzanie przedmiotu czy całego roku. Miały one sprawić, że żacy nie będą zaskakiwani decyzjami np. o wysokości opłat.
Uczelnie jednak zupełnie inaczej odczytują nowe prawo. Uniwersytet Jagielloński dopiero pracuje nad wzorem takiej umowy. "Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy wszyscy studenci podpiszą ją w październiku. Może być tak, że będziemy ją zawierać ze studentem, kiedy znajdzie się w tarapatach, czyli będzie musiał np. powtarzać przedmiot" – mówi rzecznik UJ Katarzyna Pilitowska.
Podobnie jak na UJ jest w krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. Z kolei poznański Uniwersytet Adama Mickiewicza jest przekonany, że umowy ze studentami dziennymi musi zacząć podpisywać dopiero w styczniu.
Jednak rzecznik Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego Bartosz Loba rozwiewa wątpliwości. "Każda uczelnia musi w październiku podpisać umowę z każdym studentem" – mówi. Przyznaje, że część przepisów związanych z opłatami wchodzi w życie dopiero w styczniu 2012 roku, jednak uczelnia może podpisać aneks ze studentami.
Z taką interpretacją nie zgadza się prof. Jerzy Woźnicki, szef Fundacji Rektorów Polskich. "Ustawa mówi tylko tyle: umowa ma określić warunki wnoszenia opłat. Musi zostać zawarta ze studentem, który płaci za określoną edukacyjną usługę i nie precyzuje, że ma się to zdarzyć w październiku" – stwierdza. (PAP)
Uczelnie jednak zupełnie inaczej odczytują nowe prawo. Uniwersytet Jagielloński dopiero pracuje nad wzorem takiej umowy. "Jeszcze nie zdecydowaliśmy, czy wszyscy studenci podpiszą ją w październiku. Może być tak, że będziemy ją zawierać ze studentem, kiedy znajdzie się w tarapatach, czyli będzie musiał np. powtarzać przedmiot" – mówi rzecznik UJ Katarzyna Pilitowska.
Podobnie jak na UJ jest w krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej. Z kolei poznański Uniwersytet Adama Mickiewicza jest przekonany, że umowy ze studentami dziennymi musi zacząć podpisywać dopiero w styczniu.
Jednak rzecznik Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego Bartosz Loba rozwiewa wątpliwości. "Każda uczelnia musi w październiku podpisać umowę z każdym studentem" – mówi. Przyznaje, że część przepisów związanych z opłatami wchodzi w życie dopiero w styczniu 2012 roku, jednak uczelnia może podpisać aneks ze studentami.
Z taką interpretacją nie zgadza się prof. Jerzy Woźnicki, szef Fundacji Rektorów Polskich. "Ustawa mówi tylko tyle: umowa ma określić warunki wnoszenia opłat. Musi zostać zawarta ze studentem, który płaci za określoną edukacyjną usługę i nie precyzuje, że ma się to zdarzyć w październiku" – stwierdza. (PAP)
Materiał pochodzi z www.lex.pl
piątek, 30 września 2011
KE pozywa Polskę. Powód: zakaz rejestracji aut z kierownicą po prawej stronie
Komisja Europejska (KE) już rok temu domagała się zmiany polskich przepisów, które są - jej zdaniem - sprzeczne z unijnym prawodawstwem. KE uważa, że Polska łamie unijną dyrektywę o homologacji typów układów kierowniczych z 1970 roku, dyrektywę ramową o homologacji pojazdów silnikowych z 2007 roku, a nade wszystko unijny traktat gwarantujący swobodę przepływu towarów na wspólnym unijnym rynku.
Samochody z kierownicą z prawej strony jeżdżą wszędzie tylko nie w Polsce
Do tego - twierdzi KE - sprowadza się polski wymóg, by przed rejestracją pojazdu w Polsce przełożyć koło kierownicy na lewą stronę. Nie ma ku temu powodów, skoro - argumentuje KE - tego rodzaju samochody z powodzeniem są rejestrowane i jeżdżą w innych krajach UE, nie tylko w Wielkiej Brytanii.
Polskie władze argumentowały dotychczas, że skorzystały z dopuszczonej w prawie UE możliwości wprowadzania zakazów i ograniczeń uzasadnionych względami bezpieczeństwa publicznego i ochrony zdrowia. Takie zdanie podzielił Naczelny Sąd Administracyjny, który w styczniu bieżącego roku wypowiedział się w sprawie sprowadzanych do Polski aut z kierownicą po prawej stronie.
KE zajęła się sprawą na wniosek mieszkańca Kielc, który bezskutecznie próbował zarejestrować w Polsce sprowadzony z Wielkiej Brytanii samochód z kierownicą po prawej stronie. Po odmowie władz, poskarżył się do Brukseli. Na skutek listu KE zbadała sprawę i wszczęła postępowanie.
Minister transportu może wydać zgodę na rejestrację w Polsce auta przystosowanego do ruchu lewostronnego w przypadku pojazdów specjalnych czy zabytkowych.
Ministerstwo: można zarejestrować, ale trzeba przerobić
W Polsce można zarejestrować przywieziony z zagranicy samochód z kierownicą z prawej strony, tylko trzeba go dostosować - przenieść kierownicę, pedały, zmienić deskę rozdzielczą - informowało ministerstwo infrastruktury w listopadzie ubiegłego roku.
- Wśród krajów, które nie dopuszczają możliwości rejestrowania takich aut, są Czechy, Słowacja, Litwa,Ukraina i my. To się pokrywa z mapą emigracji zarobkowej. Ludzie, którzy wyjechali kilka lat temu, teraz chcą przywieźć te samochody ze sobą i je zarejestrować. Również firmy motoryzacyjne są zainteresowane tym, by te samochody wypchnąć z rynku i ulokować je u nas. Stąd duży lobbing, by zmienić przepisy - mówił rok temu wiceminister infrastruktury Tadeusz Jarmuziewicz.
Według niego, np. w Niemczech, gdzie rejestracja aut z kierownicą z prawej strony jest dozwolona, nikt takich samochodów nie kupuje. "W Niemczech mamy inną sieć dróg niż w Polsce. Można uznać, że na dwupasmowych drogach bezpieczeństwo jazdy samochodem z kierownicą z prawej strony jest większe. Tymczasem sieć dróg w Polsce jest inna, dominują drogi jednopasmowe i ruch takich pojazdów powoduje niebezpieczeństwa" - przekonywał.
Samochody z kierownicą z prawej strony jeżdżą wszędzie tylko nie w Polsce
Do tego - twierdzi KE - sprowadza się polski wymóg, by przed rejestracją pojazdu w Polsce przełożyć koło kierownicy na lewą stronę. Nie ma ku temu powodów, skoro - argumentuje KE - tego rodzaju samochody z powodzeniem są rejestrowane i jeżdżą w innych krajach UE, nie tylko w Wielkiej Brytanii.
Polskie władze argumentowały dotychczas, że skorzystały z dopuszczonej w prawie UE możliwości wprowadzania zakazów i ograniczeń uzasadnionych względami bezpieczeństwa publicznego i ochrony zdrowia. Takie zdanie podzielił Naczelny Sąd Administracyjny, który w styczniu bieżącego roku wypowiedział się w sprawie sprowadzanych do Polski aut z kierownicą po prawej stronie.
KE zajęła się sprawą na wniosek mieszkańca Kielc, który bezskutecznie próbował zarejestrować w Polsce sprowadzony z Wielkiej Brytanii samochód z kierownicą po prawej stronie. Po odmowie władz, poskarżył się do Brukseli. Na skutek listu KE zbadała sprawę i wszczęła postępowanie.
Minister transportu może wydać zgodę na rejestrację w Polsce auta przystosowanego do ruchu lewostronnego w przypadku pojazdów specjalnych czy zabytkowych.
Ministerstwo: można zarejestrować, ale trzeba przerobić
W Polsce można zarejestrować przywieziony z zagranicy samochód z kierownicą z prawej strony, tylko trzeba go dostosować - przenieść kierownicę, pedały, zmienić deskę rozdzielczą - informowało ministerstwo infrastruktury w listopadzie ubiegłego roku.
- Wśród krajów, które nie dopuszczają możliwości rejestrowania takich aut, są Czechy, Słowacja, Litwa,Ukraina i my. To się pokrywa z mapą emigracji zarobkowej. Ludzie, którzy wyjechali kilka lat temu, teraz chcą przywieźć te samochody ze sobą i je zarejestrować. Również firmy motoryzacyjne są zainteresowane tym, by te samochody wypchnąć z rynku i ulokować je u nas. Stąd duży lobbing, by zmienić przepisy - mówił rok temu wiceminister infrastruktury Tadeusz Jarmuziewicz.
Według niego, np. w Niemczech, gdzie rejestracja aut z kierownicą z prawej strony jest dozwolona, nikt takich samochodów nie kupuje. "W Niemczech mamy inną sieć dróg niż w Polsce. Można uznać, że na dwupasmowych drogach bezpieczeństwo jazdy samochodem z kierownicą z prawej strony jest większe. Tymczasem sieć dróg w Polsce jest inna, dominują drogi jednopasmowe i ruch takich pojazdów powoduje niebezpieczeństwa" - przekonywał.
środa, 28 września 2011
Można przechowywać faktury tylko w formie elektronicznej
Dopuszczalne jest przechowywanie i udostępnianie organom podatkowym i organom kontroli skarbowej kopii faktur VAT w postaci zapisu elektronicznego bez obowiązku przechowywania egzemplarza faktury w postaci papierowej.
Obecnie obowiązujące regulacje prawne dopuszczają możliwość przechowywania kopii faktur w formie papierowej lub w formie elektronicznej. Działania takie są równoważne w skutkach podatkowych z przechowywaniem faktur w formie papierowej, o ile zostanie zapewniona autentyczność pochodzenia, integralność treści oraz czytelność przedmiotowych faktur.
Przechowywana przez wystawcę i otrzymana przez nabywcę faktura ma być identyczna w zakresie treści, a więc informacji zawartych na fakturze, a wystawca i nabywca musi zapewnić autentyczność pochodzenia, integralność treści i czytelność tych faktur od momentu ich wystawienia do czasu upływu terminu przedawnienia zobowiązania podatkowego oraz łatwe ich odszukanie, w tym również na żądanie organu podatkowego.
Jednocześnie obowiązujące regulacje prawne dopuszczają możliwość przesyłania faktur e-mailem w postaci pliku PDF. Zatem przesyłanie faktur w formie pliku PDF stanowiącego załącznik do e-maila jest równoważne w skutkach podatkowych z przesłaniem faktury w formie papierowej, o ile zostanie zapewniona autentyczność pochodzenia i integralność treści przedmiotowych faktur, o której mowa w rozporządzeniu Ministra Finansów z dnia 17 grudnia 2010 r. w sprawie przesyłania faktur w formie elektronicznej, zasad ich przechowywania oraz trybu udostępniania organowi podatkowemu lub organowi kontroli skarbowej (Dz. U. Nr 249 poz. 1661).
Interpretacja indywidualna Dyrektora Izby Skarbowej w Katowicach z dnia 12 sierpnia 2011 r., sygn. IBPP2/443-623/11/WN.
Przechowywana przez wystawcę i otrzymana przez nabywcę faktura ma być identyczna w zakresie treści, a więc informacji zawartych na fakturze, a wystawca i nabywca musi zapewnić autentyczność pochodzenia, integralność treści i czytelność tych faktur od momentu ich wystawienia do czasu upływu terminu przedawnienia zobowiązania podatkowego oraz łatwe ich odszukanie, w tym również na żądanie organu podatkowego.
Jednocześnie obowiązujące regulacje prawne dopuszczają możliwość przesyłania faktur e-mailem w postaci pliku PDF. Zatem przesyłanie faktur w formie pliku PDF stanowiącego załącznik do e-maila jest równoważne w skutkach podatkowych z przesłaniem faktury w formie papierowej, o ile zostanie zapewniona autentyczność pochodzenia i integralność treści przedmiotowych faktur, o której mowa w rozporządzeniu Ministra Finansów z dnia 17 grudnia 2010 r. w sprawie przesyłania faktur w formie elektronicznej, zasad ich przechowywania oraz trybu udostępniania organowi podatkowemu lub organowi kontroli skarbowej (Dz. U. Nr 249 poz. 1661).
Interpretacja indywidualna Dyrektora Izby Skarbowej w Katowicach z dnia 12 sierpnia 2011 r., sygn. IBPP2/443-623/11/WN.
Artykuł pochodzi z serwisu http://www.abc.com.pl/podatki/
piątek, 23 września 2011
Nowelizacja Prawa telekomunikacyjnego
Sejm przyjął nowelizację Prawa telekomunikacyjnego, która zwiększa ochronę abonentów.
Nowe przepisy chroniące przed nadużyciami przy korzystaniu z usług o podwyższonej opłacie.
W dniu 31 sierpnia 2011 r. Sejm przyjął nowelizację ustawy Prawo telekomunikacyjne, która zwiększa ochronę abonentów korzystających z usług o podwyższonej opłacie. Nowe przepisy powstały we współpracy Urzędu Komunikacji Elektronicznej oraz Ministerstwa Infrastruktury. Dzięki nim:
- dostawca publicznie dostępnej usługi telekomunikacyjnej będzie obowiązany na żądanie abonenta do:
W dniu 31 sierpnia 2011 r. Sejm przyjął nowelizację ustawy Prawo telekomunikacyjne, która zwiększa ochronę abonentów korzystających z usług o podwyższonej opłacie. Nowe przepisy powstały we współpracy Urzędu Komunikacji Elektronicznej oraz Ministerstwa Infrastruktury. Dzięki nim:
- dostawca publicznie dostępnej usługi telekomunikacyjnej będzie obowiązany na żądanie abonenta do:
- nieodpłatnego blokowania połączeń wychodzących na numery usług o podwyższonej opłacie, na numery poszczególnych rodzajów usług o podwyższonej opłacie oraz połączeń przychodzących z takich numerów;
- umożliwienia abonentowi określenia maksymalnej ceny za usługę o podwyższonej opłacie i nieodpłatnego blokowania połączeń wychodzących na numery usług o podwyższonej opłacie, których cena przekracza cenę maksymalną określoną przez abonenta w żądaniu oraz połączeń przychodzących z takich numerów;
- zostaną wprowadzone progi kwotowe, po przekroczeniu których dostawca publicznie dostępnej usługi telekomunikacyjnej będzie musiał poinformować abonenta i zablokować na jego żądanie wykonywanie połączeń na numery o podwyższonej opłacie i odbieranie połączeń z takich numerów (ten mechanizm zacznie obowiązywać sześć miesięcy po wejściu w życie ustawy).
Przepisy określają także obowiązki informacyjne nałożone na dostawców usług Premium Rate. Między innymi chodzi o sposób informowania o cenie sms czy rozmowy oraz wykorzystywania tych informacji w przekazach reklamowych. Cena usługi ma być podawana odpowiednio dużą czcionką i na wyraźnym tle, tak aby każdy wiedział, ile kosztuje wysłany sms lub rozmowa telefoniczna. Osoba korzystająca z Premium Rate musi też uzyskać jasną informację, jeśli usługa odbywa się na zasadzie subskrypcji. Dostawca musi umożliwić też natychmiastową rezygnacją z subskrypcji. Ma to być proste i wolne od opłat.
Przepisy określają także obowiązki informacyjne nałożone na dostawców usług Premium Rate. Między innymi chodzi o sposób informowania o cenie sms czy rozmowy oraz wykorzystywania tych informacji w przekazach reklamowych. Cena usługi ma być podawana odpowiednio dużą czcionką i na wyraźnym tle, tak aby każdy wiedział, ile kosztuje wysłany sms lub rozmowa telefoniczna. Osoba korzystająca z Premium Rate musi też uzyskać jasną informację, jeśli usługa odbywa się na zasadzie subskrypcji. Dostawca musi umożliwić też natychmiastową rezygnacją z subskrypcji. Ma to być proste i wolne od opłat.
Dodatkowo dostawca usługi o podwyższonej opłacie jest obowiązany bezpłatnie zapewnić użytkownikowi końcowemu publicznej sieci telekomunikacyjnej, każdorazowo, przed rozpoczęciem naliczania opłaty za połączenie telefoniczne, informację o cenie za minutę połączenia do numeru danej usługi albo o całkowitej jej cenie.
Jeżeli w trakcie połączenie telefonicznego zmianie ulegnie wysokość opłaty, dostawca usługi o podwyższonej opłacie obowiązany jest poinformować użytkownika końcowego o fakcie zmiany wysokości opłaty na 10 s przed zmianą jej wysokości.
Jeżeli w trakcie połączenie telefonicznego zmianie ulegnie wysokość opłaty, dostawca usługi o podwyższonej opłacie obowiązany jest poinformować użytkownika końcowego o fakcie zmiany wysokości opłaty na 10 s przed zmianą jej wysokości.
wtorek, 20 września 2011
Sejm zajmie się obywatelskim projektem ustawy o ochronie zwierząt
Obywatelski projekt ustawy o ochronie zwierząt, który zakłada m.in. powołanie Krajowej Inspekcji ds. Zwierząt i zakazuje trzymania dzikich zwierząt w cyrkach, trafi do komisji. Podczas debaty za dalszymi pracami nad projektem były wszystkie kluby. Zajmą się nim jednak dopiero posłowie przyszłej kadencji.
Joanna Mucha (PO) oceniła zapis dotyczący powołania Krajowej Inspekcji ds. Zwierząt jako bardzo dobry. Powiedziała jednak, że wprowadzenie tej instytucji w okresie kryzysu gospodarczego nie byłoby możliwe. "Sprawy związane z ochroną zwierząt na pewno nie zostały zamknięte naszym projektem poselskim. Z czasem doprowadzimy do tego, by taka instytucja powstała" - dodała.
Z kolei Marek Suski (PiS) ocenił, że ochrona zwierząt w Polsce jest słaba, a nadzór nad nimi Inspekcji Weterynaryjnej jest niewystarczający. "Krajowa Inspekcja ds. Zwierząt to pomysł bardzo dobry. Mam nadzieję, że przyjdzie taki czas, że taką inspekcję uda się powołać. Nie są to wcale duże koszty. Wykręcanie się kryzysem nie jest tutaj moim zdaniem uzasadnione" - ocenił.
Henryk Milcarz (SLD) zwrócił uwagę, że projekt obywatelski zawiera bardzo wiele dobrych rozwiązań, ale także i wady, które - ocenił jednak - będzie można usunąć podczas prac w komisjach.
Adam Krzyśków (PSL) ocenił, że powszechne ewidencjonowanie zwierząt - co zakłada projekt - pomogłoby rozwiązać problem ich bezdomności. "Ilość bezdomnych psów na wsiach wzrasta wraz z końcem sezonu wakacyjnego. Te psy są przygarniane przez gospodarzy, przez rolników" - powiedział. Zaznaczył jednak, że część zapisów ma charakter życzeniowy - wymienił tu zapis zakazujący stałego trzymania psów na łańcuchach.
Wojciech Mojzesowicz (PJN) powiedział, że autorzy projektu nie konsultowali tych rozwiązań z organizacjami rolniczymi. Zapewnił, że samochody używane do przewozu zwierząt są napowietrzane i chłodzone. Podkreślił też, że kastracji prosiąt dokonuje się coraz bardziej humanitarnie. "Proszę nie mówić o rzeczach, o których nie macie pojęcia" - powiedział.
Projekt obywatelski zakłada powołanie podległej MSWiA Krajowej Inspekcji ds. Zwierząt z wojewódzkimi oddziałami i inspektorami. Miałaby ona m.in. nadzorować miejsca opieki nad bezdomnymi zwierzętami, hodowle zwierząt domowych, a także miejsca, w których zwierzęta dzikie i domowe są wykorzystywane dla celów zarobkowych. Projekt przewiduje, że gminy miałyby obowiązek sporządzania programów walki z bezdomnością zwierząt. Ponadto prowadzić schronisk ani wyłapywać zwierząt bezdomnych nie mogłyby podmioty nastawione na zysk ani osoby skazane za przestępstwa przeciw zwierzętom.
W projekcie zakazuje się: stałego trzymania psów na uwięzi lub w zamknięciu, uniemożliwiania kotom wolno żyjącym dostępu do pożywienia i schronienia, utrzymywania zwierząt dzikich w cyrkach, strzelania do błąkających się w lasach psów.
Hodowlę zwierząt domowych uznano w projekcie za podlegającą opodatkowaniu działalność gospodarczą, zakazano handlu zwierzętami domowymi poza miejscami ich chowu, np. na targowiskach. Obywatelski projekt zakłada także stopniowe wprowadzanie powszechnego systemu identyfikacji zwierząt domowych - czipowania.
W przepisach dotyczących zwierząt hodowlanych zakazano transportu żywych ryb bez wody, chowu zwierząt futerkowych na futra. Ograniczono także czas przewozu zwierząt do 12 godzin. Zakazano kastrowania świń bez znieczulenia. Zaproponowano także przepisy, które - w ocenie autorów - mają ograniczyć ubój rytualny zwierząt.
Koalicja dla Zwierząt jest porozumieniem kilkudziesięciu organizacji zajmujących się zwierzętami.(PAP).
MATERIAŁ POCHODZI Z WWW.LEX.PL
poniedziałek, 19 września 2011
Przybywa skarg na służbę zdrowia
Radykalnie wzrosła liczba skarg pacjentów na służbę zdrowia. Najczęściej chodzi o utrudnianie dostępu do lekarza i dokumentacji. Najgorzej jest na Mazowszu – wynika z raportu rzecznika praw pacjenta.
Najczęściej, 16 tys. razy, skarżono się na utrudnianie dostępu do świadczeń zdrowotnych przez przychodnie. Rejestracja nagminnie odmawiała zapisu przez telefon na wizytę u lekarza, informując, że niezbędne jest osobiste pojawienie się w placówce. Służba zdrowia utrudniała też pacjentom wgląd w ich dokumentację medyczną, często nie mogli oni sprawdzić w historii choroby czy leczenie przebiegało prawidłowo.
Skarżono się też na brak poszanowania życia rodzinnego, np. rodzicom niepełnosprawnych dzieci nie pozwalano przebywać na oddziale w nocy lub pobierano za to opłaty. Często łamane są prawa chorych do poszanowania godności i intymności, przez np. monitoring w salach, gdzie lekarz bada chorych, czy nieodgradzanie parawanem chorego podczas wykonywania zabiegu w wieloosobowej sali.
W większości spraw pracownicy biura rzecznika interweniują u dyrektora placówki, której pracownicy nie przestrzegają praw chorych. "Nie zawsze pacjenci mają rację, ale gdy skargi są uzasadnione, nasze działania kończą się sukcesem" – podkreśla Kozłowska.
Co na to zainteresowani? Jak mówi naczelny rzecznik odpowiedzialności lekarzy Joanna Orłowska-Heitzman, medycy, pielęgniarki czy pracownicy rejestracji nie znają przepisów, "chociaż izby lekarskie i dyrektorzy szpitali organizują już od dawna szkolenia z prawa medycznego".
Biuro rzecznika planuje w 2011 roku rozpoczęcie ogólnopolskiej kampanii promującej wiedzę o prawach pacjenta wśród chorych i personelu medycznego. (PAP).
Materiał pochodzi z www.lex.pl
piątek, 16 września 2011
Nowa ustawa ogranicza prawo do skargi na sąd
Znowelizowana niedawno i podpisania już przez Prezydenta ustawa o ustroju sądów powszechnych wprowadza nowe postępowanie ws. skarg na sąd. W ustawie znalazł się dość kontrowersyjny zapis, który umożliwia prezesom sądów pozostawianie skargi bez rozpoznania, jeśli zawiera wyrażenia obelżywe i znieważające. - Takie rozwiązanie może ogranicząć uprawnienia skarżących - twierdzi Małgorzata Karolczyk-Pundyk z Forum Pokrzywdzonych Przez Państwo.
Materiał pochodzi z www.lex.pl
czwartek, 15 września 2011
RPO: pokrzywdzony powinien uczestniczyć w postępowaniu przeciwko komornikowi
Osoby pokrzywdzone niezgodnym z prawem działaniem komornika powinny mieć prawo do uczestnictwa w postępowaniu dyscyplinarnym przeciwko temu komornikowi. Powinny też uzyskiwać w takim postępowaniu status strony. Tak uważa rzecznik praw obywatelskich, która sugeruje ministrowi sprawiedliwości wprowadzenie odpowiednich przepisów.
Materiał pochodzi z www.lex.pl
środa, 14 września 2011
TK orzekł w sprawie spółdzielni mieszkaniowych i "starego portfela"
Uprawnienia banku do wystawiania bankowego tytułu egzekucyjnego przeciwko spółdzielniom mieszkaniowym, które korzystają z kredytów mieszkaniowych tzw. "starego portfela" bez konieczności uzyskania pisemnego oświadczenia spółdzielni o poddaniu się egzekucji są zgodne z konstytucją.
13 września 2011 r. o godz. 13.00 Trybunał Konstytucyjny rozpoznał wniosek Grupy posłów dotyczący uprawnienia banku do wystawiania bankowego tytułu egzekucyjnego przeciwko spółdzielniom mieszkaniowym, które korzystają z kredytów mieszkaniowych tzw. "starego portfela" bez konieczności uzyskania pisemnego oświadczenia spółdzielni o poddaniu się egzekucji. Trybunał Konstytucyjny orzekł, że
1) art. 3 ust. 1 ustawy z dnia 29 listopada 2000 r. o objęciu poręczeniami Skarbu Państwa spłaty niektórych kredytów mieszkaniowych, w zakresie, w jakim ma zastosowanie do art. 11 ust. 1 ustawy z dnia 30 listopada 1995 r. o pomocy państwa w spłacie niektórych kredytów mieszkaniowych, udzielaniu premii gwarancyjnych oraz refundacji bankom wypłaconych premii gwarancyjnych jest zgodny z art. 2 konstytucji;
2) art. 5 ust. 5 ustawy z dnia 29 listopada 2000 r. o objęciu poręczeniami Skarbu Państwa spłaty niektórych kredytów mieszkaniowych, w zakresie, w jakim nadaje bankowi prawo do wystawiania bankowych tytułów egzekucyjnych bez uzyskania pisemnego oświadczenia kredytobiorcy o poddaniu się egzekucji jest zgodny z art. 20, art. 32 ust. 1 oraz nie jest niezgodny z art. 76 i art. 75 ust. 1 konstytucji.
2) art. 5 ust. 5 ustawy z dnia 29 listopada 2000 r. o objęciu poręczeniami Skarbu Państwa spłaty niektórych kredytów mieszkaniowych, w zakresie, w jakim nadaje bankowi prawo do wystawiania bankowych tytułów egzekucyjnych bez uzyskania pisemnego oświadczenia kredytobiorcy o poddaniu się egzekucji jest zgodny z art. 20, art. 32 ust. 1 oraz nie jest niezgodny z art. 76 i art. 75 ust. 1 konstytucji.
Art. 3 ust. 1 ustawy z 29 listopada 2000 r. o objęciu poręczeniami Skarbu Państwa spłaty niektórych kredytów mieszkaniowych odsyła do art. 11 ust. 1 z 30 listopada 1995 r. o pomocy państwa w spłacie niektórych kredytów mieszkaniowych, udzielaniu premii gwarancyjnych oraz refundacji bankom wypłaconych premii gwarancyjnych obowiązującego po 18 stycznia 1996 r., czyli do przepisu, co do którego wcześniej Trybunał Konstytucyjny orzekł w wyroku z 17 grudnia 1997 r. (sygn. K 22/96, OTK ZU nr 5-6/1997, poz. 71), że jest niezgodny z konstytucją jedynie co do sposobu jego wprowadzenia (działanie wstecz, brak vacatio legis). Nie jest więc trafne stanowisko wnioskodawcy stwierdzające, że art. 3 ust. 1 ustawy z 29 listopada 2000 r. o objęciu poręczeniami Skarbu Państwa spłaty niektórych kredytów mieszkaniowych odwołuje się do przepisu uznanego wcześniej przez Trybunał Konstytucyjny za niekonstytucyjny, jeśli chodzi o jego treść.
Według Trybunału Konstytucyjnego nie znajduje także uzasadnienia pogląd wnioskodawcy o uprzywilejowaniu i prawnym preferowaniu państwowych jednostek organizacyjnych (banków) w obrocie cywilnoprawnym. Bank, który wystawia bankowy tytuł egzekucyjny na podstawie art. 5 ust. 5 ustawy z 29 listopada 2000 r. o objęciu poręczeniami Skarbu Państwa spłaty niektórych kredytów mieszkaniowych, nie jest już stroną (wierzycielem) stosunku zobowiązaniowego ze spółdzielnią mieszkaniową (dłużnikiem), wynikającego z udzielonego wcześniej kredytu. Po wykonaniu poręczenia podmiotem tym staje się bowiem wyłącznie Skarb Państwa.
Odnosząc się z kolei do zarzutu naruszenia konstytucyjnej zasady równości Trybunał Konstytucyjny zauważył, że sytuacja faktyczna spółdzielni mieszkaniowych, którym banki udzieliły kredytów na budownictwo mieszkaniowe w latach 1965-1992, jest odmienna od sytuacji faktycznej spółdzielni mieszkaniowych, którym banki udzieliły kredytu po 1992 r., gdyż dopiero udzielanie kredytów spółdzielniom mieszkaniowym po przejściu do gospodarki rynkowej stanowi przejaw działalności banku nastawionej na osiągnięcie zysku. W dawnym systemie gospodarczym przyznawanie kredytu wykazywało cechy wsparcia państwa dla kredytobiorcy - spółdzielni mieszkaniowej. Udzielanie kredytów mieszkaniowych stanowiło bowiem realizację polityki mieszkaniowej państwa i metodę wspierania budownictwa mieszkaniowego. Zdaniem Trybunału Konstytucyjnego zarzut naruszenia zasady równości, polegający na zróżnicowaniu sytuacji prawnej dwóch stron umowy kredytowej, to jest kredytodawcy - banku oraz kredytobiorcy - spółdzielni mieszkaniowej, nie znajduje uzasadnienia, ponieważ zgodnie z konstrukcją prawną poręczenia w miejsce zaspokojonego dotychczasowego wierzyciela (banku), wstępuje Skarb Państwa.
Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że występujące w sprawie okoliczności oraz kontekst normatywny, w którym umieszczony został art. 5 ust. 5 ustawy z dnia 29 listopada 2000 r. o objęciu poręczeniami Skarbu Państwa spłaty niektórych kredytów mieszkaniowych, dopuszcza, aby w odniesieniu do spółdzielni mieszkaniowych, którym udzielano preferencyjnych kredytów w okresie do 1992 r., można było nadawać klauzulę wykonalności bankowemu tytułowi egzekucyjnemu także wtedy, gdy przez dłużnika (spółdzielnię mieszkaniową) nie zostało złożone pisemne oświadczenie woli o poddaniu się egzekucji.
Trybunał Konstytucyjny podkreślił jednocześnie, że jego stanowisko w niniejszej sprawie nie może być rozciągane na kwestie zgodności z konstytucją innych rozwiązań ustawowych dotyczących nadawania klauzuli wykonalności bankowemu tytułowi egzekucyjnemu.
Rozprawie przewodniczyła sędzia TK Maria Gintowt-Jankowicz, sprawozdawcą był wiceprezes TK Stanisław Biernat.
Wyrok jest ostateczny, a jego sentencja podlega ogłoszeniu w Dzienniku Ustaw.
czwartek, 8 września 2011
Nie będziesz musiał mieć prawa jazdy
Wystarczy dowód osobisty lub paszport, by policjant mógł sprawdzić dane kierowcy podczas kontroli. Szef MSWiA - Jerzy Miller - zapowiedział, że po wyborach parlamentarnych zostanie przedstawiony projekt znoszący obowiązek posiadania praw jazdy i dowodów rejestracyjnych pojazdów.
Obecnie kierowcy, podczas jazdy samochodem, oba dokumenty muszą miećprzy sobie. Projektowane przepisy - dotyczące ewidencji pojazdów oraz kierowców - zakładają, że kierujący samochodem będzie się musiał wylegitymować jedynie dowodem osobistym lub paszportem, a pozostałe informacje policjant sprawdzi w Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców (CEPiK).- Uprawnienia do prowadzenia pojazdów wynikają ze zdania egzaminu, a nie z faktu posiadania dokumentu. W związku z tym zapis w systemie komputerowym będzie wystarczający dla każdego policjanta do przeprowadzenia kontroli uprawnień kierowcy - podkreślił Miller. Dodał, że jest to element informatyzacji państwa.
Pojemna baza danych
CEPiK zawiera dane oraz informacje o pojazdach i ich właścicielach. Są w nim także m.in. informacje o kradzieżach pojazdów lub ich odzyskaniu, zatrzymaniu dowodów rejestracyjnych czy zakazie prowadzenia pojazdów.
Materiał pochodzi z http://www.tvn24.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)